facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Prime Time. Kilka impresji po seansie

Dawno już żaden polski film nie wywoływał tak wielu skrajnych emocji: jedni rozpływają się nad nim w zachwytach, drudzy – dotkliwie krytykują. Zastanawiający brak zbieżności między opiniami poszczególnych widzów i krytyków zachęcił mnie do obejrzenia Prime Time’u, najnowszego dzieła Jakuba Piątka. Jakie są moje wnioski? Mówiąc najogólniej – to obraz bardzo dobry, choć pozostawiający uczucie niedosytu.

Mający swoją premierę na festiwalu w Sundance i dystrybuowany przez Netflixa Prime time, opowiada historię Sebastiana (w tej roli Bartosz Bielenia), dwudziestokilkuletniego mężczyzny, który w noc sylwestrową roku 1999 z bronią w ręku wchodzi do studia Telewizji Polskiej i żąda dla siebie czasu antenowego – chce wygłosić mowę zapisaną wcześniej na kartkach. Bierze też zakładników: ochroniarza Grzegorza (Andrzej Kłak) i znaną prezenterkę Mirę Krylę (Magdalena Popławska). Pomiędzy Sebastianem a przybyłymi do budynku policjantami rozpoczyna się psychologiczna gra. Jej stawką jest życie lub śmierć zakładników.

Fabuła wydaje się dość prosta i proste są też środki, które do jej opowiedzenia zastosowano. Nietrudno odnieść wrażenie, że film swoją strukturą przypomina przedstawienie teatralne (Tomasz Raczek na przykład porównał Prime Time do spektaklu Teatru Telewizji). Zachowana została nawet znana z tragedii antycznej zasada trzech jedności: miejsca (studio telewizyjne), czasu (noc sylwestrowa), akcji (desperackie starania o wejście na wizję). Wykorzystanie jej w filmie jest zadaniem dość niebezpiecznym, wiąże się bowiem z ryzykiem zanudzenia widza. Jakub Piątek sprawnie omija jednak narzucone sobie przeszkody, płynnie prowadzi narrację i sprawia, że film w żadnym momencie nie nuży. Jest trochę jak u Hitchcocka – na początku trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko narasta. Wiele było chwil, gdy sam, pełen emocji, zadawałem sobie pytania: pociągnie za spust czy nie? Pozostanie konsekwentny w swojej decyzji czy odpuści i odda się w ręce policji?

Stan ciągłego napięcia, w jakim znajduje się widz w trakcie seansu, jest także zasługą znakomitej gry aktorskiej. Znany z Bożego Ciała Bartosz Bielenia po raz kolejny udowodnił, że należy do ścisłej czołówki najlepszych polskich aktorów. W Prime Timie z niecodzienną łatwością ukazuje pełną paletę emocji: raz sprawia wrażenie niebezpiecznego psychopaty, kiedy indziej, po rozmowie z ojcem, rozkleja się niczym dziecko. Co najważniejsze, w każdej z tych scen wypada przekonująco. Równie dobrze w roli narcystycznej gwiazdy telewizji prezentuje się Małgorzata Popławska, której kariera w ostatnim czasie wyraźnie nabiera rozpędu. I w końcu trzeci aktor wart docenienia, Andrzej Kłak, kreujący najciekawszą, obok Sebastiana, postać ochroniarza Grzegorza. Oprócz nich należy również wspomnieć o udanych, choć nieco skromniejszych rolach Cezarego Kosińskiego, Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik czy Dobromira Dymeckiego.

Poza aktorstwem warto także docenić scenografię Prime Time’u, idealnie oddającą wnętrza budynków telewizyjnych z końcówki lat 90. Niemal każdy detal skutecznie imituje tutaj ówczesną rzeczywistość: samochód marki Daewoo Matiz, który jest główną nagrodą w telewizyjnym konkursie, fragmenty popularnych seriali czy archiwalne wypowiedzi młodych ludzi, chcących po ukończeniu szkoły wyjechać do Niemiec. Wszystkie te elementy sprawiły, że twórcom z powodzeniem udało się ukazać specyficzną atmosferę milenialnego przełomu, kiedy to entuzjastyczne nastroje mieszały się z niemal apokaliptycznym przeczuciem końca dawnego porządku.

(Uwaga, w tym akapicie mogą pojawić się spojlery). Naturalnie w trakcie seansu kilkukrotnie zadawałem sobie pytanie: co takiego chciał nam przekazać Jakub Piątek? Mam wrażenie, że Prime Time jest opowieścią o buncie ludzi, którzy dotychczas byli pozbawieni głosu. Film został osadzony w bardzo konkretnych realiach – to Polska przełomu wieków, której mieszkańcy borykają się ze swoimi niepokojami i coraz mocniej manifestują zawód spowodowany skutkami zmian ustrojowych. „Świat nie jest własnością ani tych, co rządzą, ani tych, co dysponują siłą, ani tych, co sprawnie mnożą fortuny, ani tych najlepiej wykształconych. Świat należy do wszystkich” – mówi prezydent Kwaśniewski w wyemitowanym w filmie noworocznym orędziu, a Polacy zdają sobie sprawę, że te słowa są zwykłą nieprawdą. Nie brakuje ludzi wykluczonych, niezadowolonych – jednym z nich wydaje się zamachowiec Sebastian, postać mająca wyrazić swój sprzeciw wobec… no właśnie, czego? Systemu, instytucji mediów, dysfunkcyjnej rodziny? Można się tylko domyślać, bo film nie podaje żadnej klarownej odpowiedzi. Dla niektórych takie rozwiązanie sprawia, że dzieło staje się bardziej uniwersalne, mnie z kolei pozostawiło z uczuciem niedosytu. To zakończenie, którego, moim zdaniem, Piątek nie wykorzystał we właściwy sposób i zmarnował szansę na choć minimalne doprecyzowanie motywacji stojących za działaniem głównego bohatera. Chyba rozumiem, jaki cel przyświecał twórcom, ale mam wrażenie, że taki zabieg obniżył wartość filmu.

W finalnym rozrachunku zalety Prime Time’u dominują jednak nad jego mankamentami. Równe tempo, silne emocje, świetna gra aktorska – to niewątpliwie plusy, dla których warto sięgnąć po tę produkcję. Ale bynajmniej nie mamy tutaj do czynienia z dziełem kompletnym. Zdaję sobie sprawę, że może ono zostawić widza z uczuciem, które najłatwiej wyrazić zdaniem: jest naprawdę dobrze, choć mogłoby być lepiej. Tyle o treści samego filmu. Na koniec nie sposób nie wspomnieć o jego pozaartystycznym kontekście. W ostatnich dniach jak mantra powraca bowiem pytanie: czy Prime Time powinien w ogóle powstać? Chodzi o sprawę Adriana M., mężczyzny, który w 2003 roku wszedł uzbrojony do budynku Telewizji Polskiej, wziął zakładników i próbował dostać się na antenę. Czy ta historia nie przypomina fabuły stworzonej przez Piątka? Zdaniem Adriana M. – przypomina aż nadto. Problem w tym, że główny uczestnik tamtych wydarzeń nie wyraził zgody na powstanie filmu, a swoje stanowisko przedstawił w tym liście: https://cutt.ly/8vUz1Iw. Twórcy bronią się, mówiąc, że podobnych historii do tej, której sprawcą stał się Adrian M., było na świecie więcej i żadna z nich nie stanowiła wyraźnej inspiracji (link do wypowiedzi Bartosza Bieleni: https://www.youtube.com/watch?v=CAwYP40S8ck). Która ze stron ma rację? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam do indywidualnej refleksji czytelnika.


Tekst: Adam Pęczek

Post dodany: 7 maja 2021

Tagi dla tego posta:

Adam Pęczek   film   netflix   polska kinematografia   Prime Time   recenzja  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno