facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Małe piwo w teatrze – czyli jak odkryłam, że moje serce kulturą stoi w Polsce…

Przez lata dojrzewało we mnie marzenie o wyjeździe do europejskiej stolicy musicalu i przyjrzeniu się dokładnie tamtejszym scenom. Kiedy w końcu je zrealizowałam, okazało się, że goniłam za marchewką na długim kiju. Moje wyobrażenia były wyobrażeniami tylko częściowo trafnymi i w dużej części gloryfikowanymi.

Wbiegając spóźniona na lotnisko miałam wrażenie, że mój wyjazd do Londynu jest już w połowie drogi do domu… Wyobrażenie o scenach West Endu nie dawało mi spać po nocach – artyści światowej sławy, niewyobrażalne pieniądze wydane na zjawiskową scenografię, wysokie możliwości techniczne, wokaliści i tancerze, jakich nie znajdziemy w naszym kraju. Jednym słowem, stojąca zaraz po Broadwayu kolebka światowego musicalu. I to wszystko mogło zaraz mnie ominąć… nie mówiąc już o przysłoniętym rusztowaniem Big Benie, London Eye (zdecydowanie nie w studenckiej cenie) i wszystkim innym, co byłabym w stanie zobaczyć w ciągu trzech dni… Szkoda byłoby też pieniędzy za nocleg, bilety lotnicze i wejściówkę do teatru! Z taką tragiczną wizją przyszłych kilku minut pokonałam kontrolę graniczną, bramki i…

wsiadłam do samolotu…

Mimo tego, że moje poglądy zdecydowanie należą do liberalnych, to po przekroczeniu progu Apollo Victoria Theatre poczułam się jak najbardziej zatwardziały konserwatysta. Moim oczom ukazały się cuda konsumpcjonizmu, regały pełne „teatralnych” pamiątek, koszulek, czapek, toreb i wszelkiego rodzaju bibelotów. Niestety moja dusza człowieka XXI wieku cała aż zadrżała ze szczęścia na ten widok. Wewnętrzny teatralny konserwatysta był jednak w pogotowiu. Kiedy tylko mój wzrok napotkał, rodem jak z kina, budkę z popcornem i innymi przekąskami, poczułam delikatny dyskomfort. Chęć kupna kolejnych pięknych rzeczy zmalała, a czujność się wyostrzyła. Kontynuując wyprawę po londyńskim teatrze, przerażona wpadłam na wypełniony różnorakimi alkoholami bar. Oczywiście w polskich teatrach też często spotyka się kawiarnie, w których alkohol bywa jednym z częściej kupowanych napojów, ale nie widziałam jeszcze, żeby przyszło komuś do głowy wnoszenie ich na widownię w trakcie spektaklu… W Apollo Victoria Theatre zamiast delektować się sztuką, delektowałam się chrupaniem i zapachem dochodzącym ze strony siedzących obok mnie Anglików. Plastikowy kubek na tle aksamitnych siedzeń jeszcze długo będzie pojawiał się w moich koszmarach.

Każdemu artyście, wykonawcy należy się szacunek. Pamiętajmy o tym. Żywy aktor, pracujący na scenie, odczuwa naszą obecność. Nie jest kawałkiem nagranej taśmy, nie jest tylko częścią martwego ekranu. Jest żywym człowiekiem tworzącym sztukę na naszych oczach. Pragnę, żeby polska kultura chodzenia do teatru pozostała taką, jaką jest. Pierwszą rzeczą, jaką zaplanowałam po powrocie był wyjazd do teatru, tym razem polskiego. Bilety kupowałam już w trakcie schodzenia po schodach samolotu, a następny weekend spędziłam w Warszawie. W Teatrze Muzycznym ROMA widzowie ubrani byli prawie odświętnie, a sztukę, którą oglądali ze skupieniem, nagrodzili hucznymi brawami. Dobrze jest czasem zauważyć minusy współczesnego, zachodniego świata i zastanowić się, czy to w tym kierunku chcemy się rozwijać. Wizyta w Londynie pokazała mi, że w Polsce artyści wcale nie odstają umiejętnościami od tych west endowskich. A nasza kultura nie zamieniła się jeszcze w małe piwo.



Tekst: Julia Walczak

Post dodany: 4 lutego 2020

Tagi dla tego posta:

Apollo Victoria Theatre   artysta   historia   Julia Walczak   kultura   Londyn   spektakl   sztuka   sztuka współczesna   teatr  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno