facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Greenwashing, czyli jak nie zostać nabitym w zieloną butelkę

W dobie rosnącej świadomości w kwestii ochrony środowiska, wiele film postanowiło wyjść naprzeciw oczekiwaniom konsumentów w nadziei na wzrost sprzedaży swoich usług. W związku z tym, niczym grzyby po deszczu, wyrastają przed naszymi oczami kolejne towary z napisem „bio”, „vegan” czy „eco”, które często okazują się niczym więcej, aniżeli sprytnym zabiegiem marketingowym.

Najczęściej ów proceder kojarzony jest z koncernami naftowymi oraz elektrowniami, które, w zgodzie z obecnymi trendami, starają się kreować jako te troszczące się o środowisko. Wprowadzają innowacyjne rozwiązania, mające na celu zmniejszenie emisji gazów do atmosfery, co często okazuje się dalekie od prawdy. Tymczasem z greenwashingiem, potocznie nazywanym „ekościemą”, możemy mieć do czynienia praktycznie na każdym etapie codziennego życia – od środków transportu, którymi się poruszamy, aż po jedzenie, kosmetyki czy ubrania. Znanym i szeroko komentowanym przykładem tego typu działań był skandal związany z marką Volkswagen. Od lat kreowała się ona w mediach jako przyjazna środowisku, tymczasem w 2015 roku ujawniono, iż instalowała ona w swoich samochodach oprogramowanie fałszujące ilość wydzielanego do atmosfery tlenku azotu. W rzeczywistości  pojazdy przekraczały normę dopuszczalnej emisji spalin nawet o 40%, a to tylko jeden z wielu podobnych zachowań producentów.

Chodź, pomaluj mój świat na zielono

Omawianego terminu użył po raz pierwszy w 1986 roku Jay Westerveld w jednym ze swoich artykułów w kontekście hoteli, które w trosce o środowisko zachęcały do niewymieniania hotelowych ręczników każdego dnia. Rzeczywistym powodem takiego postępowania nie było nic innego aniżeli chęć zaoszczędzenia na środkach czystości.

Praktyki związane z greenwashingiem powszechne są chociażby w przemyśle modowym. Dobrym przykładem są tutaj działania marketingowe podejmowane przez marki takie jak  H&M, Zara czy Mohito, promujące w swoich mediach społecznościowych oraz reklamach ideę zrównoważonego, proekologicznego ubioru poprzez kolekcję ubrań wykonanych w większości z ekologicznego odpowiednika poliestru, czyli rPET. Jest on pozyskiwany w procesie recyklingu plastikowych butelek lub innych materiałów promowanych jako Eco Aware. Niestety, w przypadku rPET nie mamy pewności, z jakich tworzyw wykonane zostały butelki użyte do wykonania włókna i jakie będzie miało to wpływ na nasze zdrowie. Zaś sama liczba wykorzystywanych butelek automatycznie nie rozwiąże problemu ich nadmiaru. Jedyną więc różnicą, jaką będziemy w stanie odczuć, będzie ta dotycząca naszych portfeli. Warto tutaj również pamiętać, że w przypadku tworzyw syntetycznych (poliester, wiskoza akryl, elastan, nylon), jakiekolwiek domieszki innych materiałów sprawiają, że dany produkt nie może podlegać recyklingowi. Dlatego też ważne jest, aby podczas kupowania odzieży zapoznać się z informacjami zawartymi na metkach. Dodatkowo, powszechną praktyką firm fast fashion jest mechaniczne niszczenie ubrań po to, aby stare kolekcje, które nie osiągnęły satysfakcjonującego poziomu sprzedaży, zastąpić nowymi, co też automatycznie powoduje, iż poprzednie trafiają na wysypisko śmieci.

Podobnego rodzaju zabiegi możemy zaobserwować w przemyśle kosmetycznym i makijażowym. Wiele marek zdecydowało się na wypuszczenie odrębnych linii swoich produktów sygnowanych jako naturalne, wegańskie i cruelty-free. W ich składzie znajdowały się zaś kontrowersyjne składniki oraz konserwanty na czele z SLS, parabenami, aluminium czy microbeads (jest to rodzaj brokatu stosowany w środkach czystości, który w chwili połączenia z wodą uwalnia szkodliwe dla środowiska mikroplastiki) oraz wieloma innymi. 

Istotnym zagadnieniem w tym kontekście jest testowanie kosmetyków na zwierzętach. Ostatnio szeroko komentowanym przykładem była firma Garnier, która, przy okazji wypuszczenia nowej linii produktów do twarzy, kreowała się jako marka nie wykonująca testów na zwierzętach. Przy czym warto pamiętać o tym, że jest ona nadal częścią koncernu L’Oréal, który otwarcie przyznaje się do wykorzystywania owych testów. Czy zatem warto wspierać markę, która pośrednio przyczynia się do cierpienia zwierząt? Pozostawiam tę kwestię do indywidualnego rozpatrzenia. 

Co zatem można zrobić w tej sytuacji?

Najlepszym sposobem wciąż pozostaje poszerzanie swojej wiedzy, co, zwłaszcza w dobie internetu i mediów społecznościowych, nie jest niczym skomplikowanym. Istnieje wiele organizacji pozarządowych na czele z Greenpeace czy PETA, zajmujących się wykrywaniem procederów związanych z greenwashingiem, zwłaszcza w kontekście koncernów naftowych. W przypadku kosmetyków, poza oczywistym czytaniem składu produktów i odwoływaniem się do wiarygodnych źródeł (tutaj pomocne mogą okazać się organizacje takie jak Stowarzyszenie Kosmetyków Bez Okrucieństwa, blogi pokroju happyrabbit, piggypeg.pl), warto zwracać uwagę na międzynarodowe certyfikaty – EcoCert, ICEA, Viva!, COSMOS, NaTrue czy też, w przypadku tekstyliów, Soil Association. Wtedy też możemy mieć pewność, że dane rzeczy zostały wytworzone w sposób zrównoważony, bez szkody dla środowiska i nas samych. Ponieważ, jak mam nadzieję, udało mi się pokazać na powyższych przykładach, samo słowo „eco” często oznacza w zasadzie tyle, co nic.


Tekst: Karolina Rutkowska


Zachęcamy do przeczytania artykułu o UX writingu.

Post dodany: 30 lipca 2021

Tagi dla tego posta:

ekologia   Greenwashing   Karolina Rutkowska   ochrona środowiska  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno