facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

(filmo)TEKA – kwiecień 2018

Kwiecień plecień, bo przeplata: trochę zimy, trochę lata.  Jeden z moich ulubionych wiosennych miesięcy obfitował nie tylko w pogodowe kaprysy, ale też w niejedną premierę, przyciągającą do kin rzesze widzów. Zwłaszcza że nie zabrakło oczekiwanych od dawna filmów – czy to na nowo przedstawiających znane historie, czy też kontynuujących losy dobrze znanych bohaterów.

Zróbmy to jeszcze raz! Tomb Raider – 4,5/10
Nie spędzam Sylwestra, grając w gry. Jakie? Właściwie w żadne, ale w Tomb Raider to już w ogóle nie grałam. Wiem jednak – i to nie tylko za sprawą śmiesznych filmików na YouTube – że dla wielu fanów ponowne przeniesienie przygód Lary Croft na ekrany kin jest ważnym wydarzeniem. Tym bardziej że w ich ulubioną bohaterkę nie wciela się Angelina Jolie, a Alicia Vikander. Zmiana nie wszystkim przypadła do gustu. Młoda Szwedka wydaje się jednak wizualnie pasować do wizerunku zafundowanego w cyfrowym oryginale. Z racji nieznajomości gier nie mam jednak ani zamiaru, ani potrzeby porównywać ich z filmem.

O wiele ważniejsze okazuje się dla mnie to, czy produkcja o pannie Croft potrafi obronić się w oczach kogoś, kto, wybierając się do kina, oczekuje rozrywki, wartkiej akcji i wciągającej fabuły, która przykuje go do fotela na niemal dwie godziny. Okazuje się, że niekoniecznie. Zacznijmy jednak od początku. Młoda Lara nie może pogodzić się ze zniknięciem ojca, odmawia uznania go za zmarłego i przyjęcia spadku po nim, w efekcie ledwo wiąże koniec z końcem. Swój skromny budżet ratuje jak może – zwykle w sposób karkołomny i niekoniecznie przemyślany. Wszystko zmienia się w chwili, gdy bohaterka odkrywa wskazówki dotyczące miejsca ostatniej wyprawy ojca i postanawia zbadać ten trop.

To nie tylko ważny moment, który przyspiesza akcję, to jednocześnie chwila, gdy widz zaczyna odnosić wrażenie, że Lara jest niezniszczalna, obrażenia wewnętrzne to mit, w każdej jaskini znajduje się apteczka, no i absolutnie żaden przeciwnik jej nie zauważy, jeśli tylko przemknie po obozie w trybie skradania. Najnowsza produkcja o pannie Croft zdecydowanie nie broni się jako film przygodowy, być może sprawdza się jednak jako adaptacja gry. Zatem, jeśli miałabym ją komuś polecić, to jestem skłonna zaryzykować i zachęcić do niej wszystkich fanów cyfrowych przygód młodej archeolog (chociaż mogą to być dla nich odgrzewane kotlety). Widzom, którzy szukają sensownej fabuły, wciągającej akcji, odradzam. Sama Vikander produkcji nie udźwignie.

Najpierw strzelaj, potem myśl. Życzenie śmierci – 5/10
Lubię Bruce’a Willisa. To jeden z tych aktorów, dla których gotowa jestem pójść na każdy film, jeśli tylko widzę jego nazwisko w obsadzie. Tym bardziej boli mnie, że od jakiegoś czasu aktor decyduje się na grę w coraz to słabszych produkcjach wymagających od niego coraz mniej umiejętności oraz zaangażowania. Nie inaczej jest tym razem. Najnowsze Życzenie śmierci to remake filmu z 1974 roku i – nie będę owijać w bawełnę – nie jest to podejście udane. Właściwie zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że całkowicie zbędne.

Zawsze za istotę remake’u uważałam opowiedzenie znanej historii w nowy sposób, a nie nakręcenie tego samego, ale z inną obsadą. Coraz częściej moje przekonanie okazuje się dość naiwne w swojej prostocie. Życzenie śmierci od swojego pierwowzoru różni się tylko drobnostkami (bohater jest lekarzem, a nie architektem; jego córka po napadzie nie zapada na chorobę psychiczną, a po prostu jest w śpiączce z powodu obrażeń). W obu produkcjach coraz bardziej sfrustrowany ojciec postanawia wziąć sprawy we własne ręce i samemu wymierzyć sprawiedliwość.

Nie ma wielkich różnic, przynajmniej tak długo, jak nie weźmie się pod lupę aktorstwa. Willis, jakkolwiek jest dobrym aktorem (chociaż waham się tutaj nad użyciem czasu przeszłego, bo z każdą produkcją coraz trudniej żyć w tym przekonaniu), tak nie umywa się do Bronsona, który zagrał pogrążonego w żałobie i owładniętego chęcią zemsty człowieka znacznie lepiej. Jego postać była niejednoznaczna i mroczna, podczas gdy bohater Willisa jest płaski i jednowymiarowy, na dodatek pozbawiony tragizmu, od początku bowiem wiadomo, jak skończy się jego prywatna vendetta. Zamiast ciekawego produkcji dostaliśmy hollywoodzką papkę, w której nawet strzelaniny nas nie porywają.

Losy nieudacznika. Raz się żyje –  5/10
Zero zmartwień, brak problemów, dobra praca, kochająca żona i mały domek na przedmieściach – dla wielu tak właśnie wygląda szczęśliwe życie. Trudności pojawiają się w chwili, gdy na jaw wychodzi, że firma ma problemy, żona już nas nie kocha, a nasze życie wcale nie jest tak cudowne, jak sądzą wszyscy wokół. Na domiar złego okazuje się, że otoczenie bez najmniejszych skrupułów wykorzystywało nasze dobre serce i grało nam na nosie. Właśnie takiego odkrycia dokonał bohater Raz się żyje – nie dość, że nieudacznik i frajer, to jeszcze rogacz.

Nic dziwnego zatem, gdy podczas służbowego wyjazdu do Meksyku postanowił sfingować swoje porwanie, dostać pieniądze z okupu i zacząć życie od nowa gdzieś daleko. W tej właśnie chwili rozpoczyna się komedia pomyłek, a nasz bohater przechodzi z rąk do rąk, niczym przerzucana przez dzieci piłka, właściwie nie mając wpływu na to, co się z nim dzieje. Właśnie to, że kolejne sytuacje są efektem jego bierności i braku kontroli nad własnym losem, stanowi największy problem filmu – trudno jest kibicować działaniom postaci, gdy ta takich nie podejmuje, a jeszcze trudniej jest się z nią identyfikować.

Raz się żyje cierpi głównie przez błędy w scenariuszu i pewien brak polotu (chociaż zakończenie może satysfakcjonować, to ono jest raczej wynikiem decyzji twórców, a nie działań naszego bohatera). Tym bardziej drażni to, że trzy kluczowe postacie obsadzone zostały przez niezłych aktorów, których potencjał został niewykorzystany – Theron utknęła w rolach żmij, Edgerton nie wspiął się na wyżyny swoich umiejętności, jedynie Oyelovo ratuje sytuację. Cała trójka ma zaś niewiele do zagrania.

We are heroes of our time! Avengers: Wojna bez granic – 9/10
Czyli produkcja, na którą czekałam już od dawna, odliczając tygodnie, dni i godziny. Przyznaję, że ostatnie dziesięć lat królowania superbohaterów Marvela na kinowych ekranach było jednym wielkim oczekiwaniem właśnie na Wojnę bez granic! Wszystkie misternie snute historie zbiegają się właśnie w tym filmie, każdy fabularny wątek prowadzi do miejsca, gdzie spotykają się wszyscy znani nam herosi. Chciałam rozmachu, epickości oraz poczucia, że ktoś w końcu może zginąć i nic już nie jest pewne. Dostałam nawet więcej.

Nie będę rozwodzić się nad fabułą. Oto na Ziemię przybywa Thanos, Szalony Tytan, który postawił sobie za cel znalezienia wszystkich Kamieni Nieskończoności i zgładzenia połowy populacji całego wszechświata. Wszystko w imię tego, by pozostałym przy życiu było lepiej na mniej zaludnionych planetach, których zasoby w końcu wystarczą. Wszyscy znani superbohaterowie jednoczą siły, chcąc zapobiec temu ludobójstwu. Na jednym ekranie spotykamy zatem Avengersów, Strażników Galaktyki oraz herosów niezrzeszonych w żadnej z tych drużyn, postawionych przed koniecznością poradzenia sobie z kimś, kto… posiada moce potężniejsze od nich.

O najnowszych Avengersach mogłabym się rozwodzić godzinami: zachwalać sposób, w jaki podzielono bohaterów na drużyny (dzięki czemu nie ma się wrażenia, że pojawiają się na ekranie raptem na chwilę); doceniać niemal idealny balans pomiędzy poczuciem humoru i poważnymi, pełnymi emocji scenami pogłębiającymi charakter bohaterów; zwracać waszą uwagę na świetnie zbudowaną postać złoczyńcy (z logicznymi pobudkami, działającego w sposób zorganizowany i zaplanowany); podziwiać choreografię walk, gdzie różne style i metody walki łączą się, naprawdę dobrze się uzupełniając. Powiem jednak tylko tyle, że jest to produkcja, którą koniecznie musi zobaczyć każdy fan Marvela. Sama pójdę na nią pewnie jeszcze kilka razy.

Wychodzi na to, że kwiecień obfitował w filmy, które w większości okazały się rozczarowaniem lub nie wybijały się ponad przeciętność. Wciąż mam nadzieję obejrzeć Player One – nie znalazłam na niego czasu w ubiegłym miesiącu. Z niecierpliwością czekam też na majowe filmy, zapowiada się bowiem kilka produkcji, które muszę zobaczyć. Na szczycie tej listy znajduje się Deadpool 2 oraz Han Solo: Gwiezdne wojny – historie. A na co Wy czekacie?

 

Tekst: Martyna Halbiniak

Post dodany: 8 maja 2018

Tagi dla tego posta:

#Martyna Halbiniak   Avengers   film   kino   kwiecień   Raz się żyje   Tomb Raider   Życzenie śmierci  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno