facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Dwóch Bogów i dwa narody

Bośnia i Hercegowina to piękny, dziki, bałkański kraj. Na całe szczęście nieodkryty jeszcze przez branżę turystyczną, a może zbyt niebezpieczny dla niej… Ludzie przyjeżdżają tutaj najczęściej z dwóch powodów. Albo poszukują Boga, albo chcą zobaczyć miejsce, w którym zaczęła się Wielka Wojna.

Droga do sanktuarium

Do Bośni i Hercegowiny trafiliśmy przypadkiem. Decyzja była spontaniczna, a sama podróż nie była łatwa. Największy problem stanowił wyjazd z Chorwacji. Koniec cywilizowanej Unii Europejskiej. Każdy dzień miał nas utwierdzać w przekonaniu, że znaleźliśmy się w wyjątkowym kraju. Podczas podróży autostopem nie zawsze można szybko złapać transport. Spędziliśmy kilka godzin na poboczu. Naprzeciwko stał jedyny dom w okolicy, a w nim dobroduszna kobieta, która co jakiś czas pytała łamanym angielskim, czy nie potrzebujemy czegoś do jedzenia lub picia. Chcieliśmy się dostać do sanktuarium – miejsca kultu katolików. Mijało nas wielu kierowców z różańcami na lusterkach i rybkami (ichtys) na zderzakach samochodów. Żaden się nie zatrzymał. Kiedy już mieliśmy iść dalej pieszo, podjechał starszy mężczyzna, który opowiedział nam historię swojego życia. To była jedna z tych, które nadają się na książkę. Jak się okazało, cały okres wojny spędził jako emigrant w Australii. Był tam elektrykiem. Cała jego rodzina osiedliła się po drugiej stronie globu, on jednak wrócił na starość w rodzinne strony, do domu, w którym mieszkał jako dziecko. Pokazał nam piękne wodospady i zaprosił na kawę. Następnie zboczył z kursu, żebyśmy dotarli do celu. Żegnając się, pobłogosławił nas i powiedział, że „szanuje młodych ludzi, którzy poszukują swojej wiary”. Nie wiedział tylko jednego – jego pasażerami była ateistka i buddysta.

Góra objawień

Od czerwca 1981 r. do Medziugorja przybywają tysiące pielgrzymów. To właśnie wtedy sześciu „widzącym” ukazała się Matka Boska. Młodzi ludzie mieli zanieść jej orędownictwo całemu światu. Pierwszego dnia apelowała o pokój: „Pojednajcie się! Pokój musi zapanować między człowiekiem i Bogiem, a także między ludźmi”. To miejsce ma w sobie coś niesamowitego, skłania do refleksji, uspokaja. Patrząc na białą figurę Matki Boskiej, człowiek czuje jej obecność. Siedząc naprzeciwko niej, przysłuchiwałam się ludziom dookoła, odmawiającym różaniec. Byli z różnych stron świata, jednak każdy odkrywał te same jego tajemnice. Na szczycie kolor skóry czy język nie mają znaczenia. Wszyscy razem proszą o cud, ponieważ Medziugorje jest uznawane za miejsce, gdzie się one zdarzają. Jednak jak mocno trzeba w nie wierzyć, żeby wchodzić stromą i kamienistą drogą na górę ze swoją niepełnosprawną pociechą? Jedne bardziej, drugie mniej sprawne dzieci były w różnym wieku. Niezależnie od stopnia inwalidztwa łączył je czasami płacz, czasami krzyk. Cierpnie kojarzy się z pokutą. Tutaj nikt raczej nie przybywa, żeby odkupić swoje grzechy, tylko prosić o łaskę, więc dlaczego droga niektórych musiała być tak bolesna? Zastanawiałam się jak silną trzeba pokładać nadzieję w Bogu, żeby zmusić się do takiego trudu. A tym bardziej rozkazać podjęcie takiej wędrówki swojemu nie do końca świadomemu dziecku. Pielgrzymka może mieć tak wiele znaczeń. Większość z nich to nie obrazy zadumanych w modlitwie i pragnących cudu, tylko niestety chrześcijańskie biura turystyczne: autokar polskich katolików, zakrapiana noc w domu pielgrzyma i souvenir z Maryjką.

Kamienny most

Droga z Medziugorja zawiodła nas do Mostaru. Miasto słynie ze swojego kamiennego mostu nad rzeką Neretwą, zbudowanego w XVI wieku przez Turków Osmańskich. Centrum Mostaru nie zmieniło się odkąd je założono. Łącznie z mieszkańcami. Na ulicach nie tylko mijaliśmy kamienne domy i kolorowe bazary, ale także kobiety w hidżabach oraz chustach, zakrywających włosy. W tym mieście mieszkał inny Bóg. Pierwszą kobietę w chuście na głowie zobaczyliśmy w samochodzie, który przywiózł nas do samego Mostaru. Sympatyczna, muzułmańska rodzina wracająca z wakacji. Nie mówili po angielsku, ale to nie przeszkadzało w nawiązaniu rozmowy. Choć już od pierwszego momentu panowały zasady, do których nie byliśmy przyzwyczajeni. Jechałam z tyłu wraz z żoną i dzieckiem kierowcy, mój kolega z przodu. Jasny podział, gdzie jest miejsce mężczyzn, a gdzie kobiet. Po przyjeździe na parking, muzułmanin wymienił kilka słów z boyem hotelowym. Nie wiedzieliśmy co zostało konkretnie powiedziane. Chłopak zapytał jednak potem, czy potrzebujemy pomocy w znalezieniu noclegu, czy mamy co jeść oraz powiedział, abyśmy informowali go o tym, czego nam brakuje. Był na tyle uprzejmy, że szedł za nami prawie do samego centrum. Chcieliśmy tylko dojść do słynnego mostu, z którego skaczą śmiałkowie za kilka monet i oklaski publiczności. Pije sobie człowiek spokojnie kawę po turecku na tarasie kawiarni i co jakiś czas słyszy tylko plusk, a następnie brawa, jeżeli skoczkowi udało się szczęśliwie wypłynąć.

Dwa narody

Zarówno w drodze do Medziugorja, jak i do Mostaru, tłumaczono nam różnicę między rodowitymi mieszkańcami Bośni i Hercegowiny. Sytuacja narodowo-etniczna w tym kraju jest bardzo skomplikowana. Zamieszkują go Bośniacy, Serbowie i Chorwaci. Bośniacy to ogólna nazwa dla mieszkańców państwa, jednak bardzo negatywnie odbierana przez tych, którzy nie pochodzą z terenów Bośni. Ta mieszanka narodowo-etniczna spowodowana jest wojnami, które praktycznie do końca XX wieku przekształcały kraj wielokrotnie. Tylko nigdy tak naprawdę nikogo w tych wojnach nie obchodzili ludzie, religia, kultura. Liczyła się wyłącznie ziemia. Mieszkaniec Mostaru opowiadał nam o swoich sąsiadach. Muzułmanin mieszka ze swoją rodziną. Po jednej stronie płotu ma katolików, a po drugiej żydów. „Święta trwają u nas przez cały rok. Jak u jednych się kończą, to u drugich zaczynają”. Śmiał się, że religia jest nieważna, grunt, żeby był powód do świętowania.

Łaciński most

„Nie spotkamy się w piekle, nie spotkamy się w niebie. Spotkać możemy się jeszcze na moście w Sarajewie”. To właśnie tam 28 czerwca 1914 r. na Moście Łacińskim Gawriło Princip zastrzelił arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę Zofię. Wydarzenie stało się ogniwem zapalnym do wybuchu wojny, która zmieniła w sposób drastyczny i nieodwracalny cały świat. Sarajewo mnie przeraziło. Szare, brudne miasto. Centrum stanowiła studnia, wokół której skupione były muzułmańskie kobiety i gołębie. W odróżnieniu od Mostaru, z kawiarni wydobywał się zapach sziszy. Budynki nosiły po sobie ślady ostatniej wojny, która w ciągu czterech lat, pomiędzy rokiem 1992 a 1995, pochłonęła ogrom ludności, w tym mnóstwo niewinnych dzieci. Do stolicy Bośni i Hercegowiny przywiózł nas Francuz, który stacjonował w Sarajewie podczas tej nierównej walki o ziemię i narodowość. Znalazł się tam na skutek interwencji NATO. Jego opowieść umocniła mnie w przekonaniu, że podczas wojny nie ma miejsca na bycie człowiekiem ani miejsca na sprawiedliwość. Po przyjeździe do Sarajewa strzelał do Serbów i zaprzyjaźniał się z Bośniakami. Tamci przynosili żołnierzom kawę, lokalne produkty, to, czego im było trzeba. Francuzi dawali w zamian to, co przychodziło w paczkach, m. in. produkty higieniczne, których brakowało, czekoladę. Razem spędzali czas, bawili się. Przyszedł jednak moment, gdy rząd francuski zmienił stronę w tym nierównym konflikcie. Wtedy Serbowie stali się przyjaciółmi, natomiast do Bośniaków należało strzelać. Takie były rozkazy. Brat zabijał brata.

Droga do domu

Powrót z Bośni był tak samo skomplikowany jak dotarcie do niej. Jednak wtedy mieliśmy się dopiero przekonać, co to znaczy bałkańska gościnność. Zmarznięci i zmęczeni zostaliśmy zaczepieni na stacji benzynowej przez grupę imprezujących tam mężczyzn. Stacja benzynowa to główny punkt spotkań w małych miejscowościach. Prowadzenie po piwie nie jest niczym nadzwyczajnym, a odmówienie napicia się bądź zapalenia papierosa uchodzi za dość niegrzeczne. Na szczęście należało to do męskich obowiązków. Jeden chłopak próbował się z nami usilnie porozumieć swoim podstawowym angielskim, a po chwili dołączył do niego kolega mówiący po niemiecku. Przyszły inżynier środowiska, który za jeden taniec przywiózł nas do samej granicy chorwackiej, po drodze zapraszając na śniadanie do piekarni swojego znajomego. Droga upłynęła nam w rytmie bałkańskiego disco polo. Oni naprawdę potrafią zrobić imprezę wszędzie. O świcie przekroczyliśmy granicę. Chwilę to zajęło, ponieważ pan celnik stwierdził, że to nie jest mój paszport, oznajmiając: „ta dziewczyna na zdjęciu jest brzydka, a ty nie jesteś brzydka”. No cóż, serdeczność różne ma oblicza.

Bośnia i Hercegowina to piękne, dzikie państwo. Można w nim doświadczyć prawdziwej bałkańskiej gościnności, poznać tak podobne, a zarazem tak odmienne kultury oraz spotkać ludzi, których życie w tak różny sposób związane jest z krajem dwóch narodów i dwóch Bogów.

Tekst: Gosia Otorowska

Zdjęcia: Michał Walczak

Post dodany: 27 sierpnia 2020

Tagi dla tego posta:

#Bośnia   #dwanarody   #dwóchbogów   #GosiaOtorowska   #Hercegowina   #podróże   #wakacje   #wyjazd  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno