facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Czas wyruszyć tam, gdzie słońce milej świeci

Co przeżyjemy, nasze

Kabanos. Mamo, jest mi tu dobrze.

Kiedy tylko pociąg wjechał na peron, poczuliśmy ludzi. Przeładowane wagony wypełnione śpiewem, krzykiem i śmiechem. Oni wszyscy witali nas, jak gdyby tęsknili od początku podróży. Ruszyliśmy w stronę tylnej części pociągu. Obładowane plecaki, torby i reklamówki przez chwile przestały ciążyć. Wpadliśmy do, prawdopodobnie, jedynego pustego wagonu. Nie było siedzeń. Jak najszczęśliwsze dzieci położyliśmy się na łóżkach zaścielonych z miękkich bagaży. Jeden chłopak miał jutro obchodzić urodziny. I choć po północy cztery przedziały śpiewały mu sto lat, niechcący to przespał. 

Odkąd byłam tam po raz pierwszy, powtarzam wszystkim, że najważniejsze jest nastawienie. To ważne już od początku podróży. Nie trzeba być przesadnym optymistą, wystarczy mieć otwarty umysł i serce na innych ludzi. Trzeba iść na całość – nie jedynie uchylić lufcik. Drzwi będące blokadą przed innymi, należy wyrwać z zawiasami. Na kilka dni chcieć oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć, że drugi człowiek to zagrożenie, niebezpieczeństwo, inność czy niewygoda. To podróż do miejsca, w którym najbardziej nieśmiałym i zamkniętym w sobie puszczają hamulce i znikają ograniczenia. Nie jest to zasługa alkoholu, narkotyków czy oparów z kadzideł. Tam tworzą się warunki do bycia szczęśliwym.

We Wrocławiu zrobiło się tłoczno, kontrola policji zapewniła wszystkim podróżującym poczucie bezpieczeństwa.

Miałam wtedy 17 lat i absolutnie żadnych ograniczeń względem któregokolwiek gatunku muzyki. W zdecydowanej większości utworów potrafiłam odnaleźć coś wyjątkowego, co stanowiło moją odskocznię. Z podróży szacowanej na sześć godzin, nagle zrobiło się dziewięć i choć tylko wydawało nam się, że jesteśmy zmęczeni, opóźnienie nie było problemem. Wypadliśmy z pociągu na pełne słońce. Parne powietrze prowadziło nas za niekończącym się tłumem ludzi prosto na pole namiotowe. Szliśmy dłuższą chwilę. Obładowani i wszyscy tak szczerze uśmiechnięci. Nagle zobaczyłam ogromną przestrzeń, jakby makietę małego miasta, po której spacerowały tysiące ludzi. Właśnie wtedy pomyślałam o festiwalu jako o azylu, innej rzeczywistości. Znaleźliśmy się w miejscach, które poza kilkoma dniami w ciągu roku są łąkami, lasami, polanami – naturą. Podczas pierwszych sierpniowych dni, chociaż zmienia się ich struktura, to chyba wciąż najbardziej naturalne miejsce na Ziemii. Nigdy wcześniej tam nie byłam i nigdzie wcześniej nie czułam się tak swobodnie jak tam – blisko ludzi, nawet  tych, których nie znałam. Obok natury. Nawet jeśli nieprzygotowana, zaskoczona czy zmęczona – udzielał mi się jej spokój. Specyfika tego miejsca polega chyba właśnie na tworzeniu wspólnoty i choć stwierdzenie to jest nad wyraz szerokie, dosięga bardzo wielu kwestii. Razem tworzy się obszar, na którym żyjemy, który na kilka dni staje się domem. Ludzie nie tyle zajmują pole namiotowe, ale stawiają je. Wraz z namiotami rozkładają ogrodzenia, budują maszty z flagami swoich miast i krajów, choć zdarzają się na nich również ważne komunikaty, jak na przykład: Mamo, żyję! W ten sposób tworzą coś na kształt osiedli czy własnych wiosek. Zdarza się, że ktoś postawi prysznic w lesie, przywiezie ze sobą fotele, kanapę czy nawet lodówkę. Ludzie budują poczucie swobody, aurę bezpieczeństwa i ciepła domowego. 

Zaraz będzie ciemno!

To, co łączy ludzi podczas festiwalu, to nie tylko gust muzyczny. Organizatorzy oferują występy bardzo wielu różnych artystów i zespołów. Chodzi bardziej o słabość do muzyki samej w sobie, a nie skonkretyzowany gust. Czymś, co na pewno zbliża jest otwartość wynikająca z pozytywnego nastawienia ludzi. Nawiązujemy kontakty, prowadzimy rozmowy, poznajemy innych, ale przede wszystkim możemy się bardziej, niż na co dzień, skupić na poznawaniu samego siebie. 

Pamiętam dreszcze podczas koncertów, łzy artystów wzruszonych tak niepowtarzalną publiką. Setki tysięcy głosów śpiewających jedną piosenkę. Wracam pamięcią do tych obrazów i wywołują uśmiech na mojej twarzy, zawsze jednak mam wrażenie, że to są emocje nie do opowiedzenia, ani przelania na papier. Trzeba tam być, zobaczyć to i poczuć.

W tym zupełnie, na pierwszy rzut oka, typowym miejscu, co roku spotykają się nawet setki tysięcy ludzi. Ożywa miasto, którego nie ma na żadnych mapach. Istnieje na indywidualnych prawach, bezpieczne, dzięki pokojowemu patrolowi. Bez dróg dla samochodów, bez stałych budynków. Złożone z muzyki, kolorów, wszechobecnego kurzu, ale przede wszystkim z ludzi. Już po pierwszych godzinach krążą legendy w postaci powielanych i modyfikowanych anegdot o tym, kto, gdzie był i co tam widział. Do najpopularniejszych należą te, dotyczące poszukiwań Andrzeja. Co ciekawe, nikt do końca nie potrafi wytłumaczyć, o co dokładnie chodzi. Z opowieści dowiadujemy się, że ktoś kiedyś słyszał nawoływanie zaginionego Andrzeja, wię dołączył do krzyków. Nie trzeba zaznaczać, że poszukiwania kogokolwiek w tak obszernym tłumie są walką z wiatrakami. Jednak chwilę potem krzyczały już setki gardeł, a krzyk ten powtarza się w każdym kolejnym roku. Nie wiadomo czy Andrzej się w końcu odnalazł, ani czy istnieje naprawdę. Do najsławniejszych zawołań należą z kolei: Zaraz będzie ciemno, na które koniecznie musi paść odpowiedź: Zamknij się! Okoliczności utradycyjnienia się hasła są również bardziej szczegółowo nieznane.

Mamo, jest mi tu dobrze!

Mamo, jestem tu wolny!

Mamo, nic mnie nie boli!

Mamo, jestem tu sobą!

Kabanos. Mamo, jest mi tu dobrze.

Inicjatywa stworzenia festiwalu leży po stronie Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy od 1995 roku. Faktycznymi twórcami są jednak wszyscy zamieszani w wydarzenie, zarówno artyści, ludzie którzy napływają z różnych stron świata oraz pracownicy i wolontariusze. Początkowym założeniem zorganizowania imprezy był gest podziękowania w stronę wolontariuszy i wszystkich wspierających zimowe zbiórki na rzecz fundacji WOŚP. W praktyce od wielu lat jest to największy festiwal muzyki rockowej w Polsce.

Wtedy, w Kostrzynie, szliśmy za tłumem ludzi przez łąki. W stronę kurzu i huku, pełni ufności i pewności, że to coś niezwykłego. Mówią, że jeśli ktoś już raz tam był, to chce się tam wracać. Przestają odstraszać telewizyjne nagonki czy medialne komentarze. Pakujesz śpiwór, namiot (lub nawet nie) i po prostu jedziesz. Nie potrafię jednym zdaniem odpowiedzieć, co konkretnie ciągnie do tego miejsca. To taki rodzaj imprezy, o którym można napisać długi artykuł bez chociażby wspomnienia o muzyce, wokół której z drugiej strony wszystko się kręci, ale poza nią, dzieje się bardzo wiele interesujących wydarzeń. Akademia Sztuk Przepięknych, to miejsce spotkań z osobami ze świata polityki (o ile zakończyły one swoją karierę), dziennikarstwa, sportu i sztuki, stało się ono punktem wyjścia do przemian Przystanku, traktowanego już nie tylko jako gigantyczny koncert, lecz także jako miejsce do prowadzenia dialogu. Festiwal daje również możliwość poznania innych kultur, specyficznych dla Woodstocku gier i zabaw, oferuje karuzele czy skok na bungee. Wydaje mi się, że gdyby zatrzymać jedną z tych wielu przybrudzonych osób i zapytać, po co tu jesteś, większość odpowiedziałaby: dla ludzi. Chyba na tym polega unikalność tego miejsca. Nagle nic nam nie przeszkadza, nic nie stanowi problemu i nawet ludzie, których nie znamy, wydają się nadzwyczaj przyjaźni. Niezwykłość tego miejsca i przede wszystkim kontrast pomiędzy tym, co sądzą o festiwalu ludzie, którzy w nim nie uczestniczą, a co przeżywają uczestnicy, wynika z próby zderzenia ze sobą zastanych założeń i rzeczywistego działania. Fundacja stawia próbę pomocy ponad krytyką i komentarzami. Zabarwia to, co szare, nieprzyjemne i trudne. Kontrowersja wynika z zadziornego sposobu działania, robienia tego, co odbiega od przyjętych norm czy przyzwyczajeń. Profesjonalizm łączy się ze spontanicznością, a otwartość z poszanowaniem zasad. Ogromne tłumy, które przybywają co roku na festiwal, mają zapewnioną pomoc medyczną, przestrzega się odpowiednich zasad , a o bezpieczeństwo na festiwalu dbają tysiące wolontariuszy i pracowników. Wydarzenie na tak dużą skalę, mogłoby się wydawać nie do opanowania, jest to jednak możliwe, dzięki szacunkowi jaki fundacja wypracowała swoimi działaniami oraz autorytetowi, na jaki zapracował Jerzy Owsiak. 

Myślę, że na co dzień w życiu młodych ludzi brakuje wielu pozytywnych spraw i relacji. Za każdym razem rozpoczynam Woodstock od jednego słowa – przepraszam. Za to, że ten kraj tak niewiele może wam zaoferować, że słyszycie tyle oszczerstw, kłamstw, chamstwa, których autorami są właśnie dorośli. Potem możemy oddać się kilku dniom zabawy, ale i myślenia o tym, że może być normalnie, możemy do czegoś dążyć.

J. Owsiak, Przystanek Woodstock: To nasza prywatka, 5 sierpnia 2003.

Swoimi kontrowersyjnymi wystąpieniami wciąż buduje wśród młodzieży poczucie autentyczności, obdarzają go zaufaniem. „To jest wasz kawałek ziemi, o który dbajcie” – krzyczy Owsiak w Najgłośniejszym filmie Polski. Właśnie dlatego mimo wszystkich komentarzy czujemy się tam bezpiecznie. Całe wydarzenie jest darmowe, ale nie tylko to stanowi o otwartości. Choć koncerty regulują dziesiątki stron regulaminów i umów zawartych między służbami porządkowymi i władzami miasta, swoje zasady wprowadzają również Woodstockowicze, wyznaczając granicę tego, co można, a tego, czego robić się nie powinno. W żadnym innym miejscu nie widziałam tylu wzajemnie pilnujących się osób. Uczestnicy wypełnieni są troską i zainteresowaniem o drugiego człowieka i najpiękniejsze jest to, że te właśnie zasady wypływają nie z regulaminu, a z serc tych wszystkich ludzi tworzących  wspólnotę. Nie potrafimy odnaleźć drogi do namiotu, kiedy wracamy spod sceny zapada zmrok. Naszego obozowiska pomagają nam szukać ludzie, których nigdy nie widzieliśmy na oczy. Oni nie widzieli wcześniej ani nas, ani namiotów, ale gotowi są pomóc. Zostajemy z nimi całą noc.

A nic tak nie wkurza zgorzkniałych ludzi, jak inni ludzie cieszący się prostą radością

Kabanos. Mamo, jest mi tu dobrze.

Jeśli wśród komentarzy dotyczących uczestników festiwalu słyszy się o patologii, narkomanii i bezpodstawnej agresji, to Jerzy Owsiak jest tą osobą, która takich ludzi nie dość, że nie wyklucza, to nawet owszem, zaprasza na festiwal. Wyciągając ich z szarej rzeczywistości, pokazuje kolorowe światła Fundacji. Otacza tych ludzi życzliwością i szansą na wyprostowanie wszystkiego, co do tej pory złego wydarzyło się w ich życiu. Zaprasza ich nie tylko na koncert, ale także na szkolenia, czyni ich wolontariuszami. Wywraca stereotypy do góry nogami. Tymi właśnie działaniami, ściąga na siebie komentarze ludzi, którzy nie pojmują inicjatywy całego wydarzenia, być może nawet nie rozumieją, że pomoc i tworzenie wspólnoty jest potrzebne. Fundacja WOŚP reinterpretuje niektóre zepsute przez stereotypy założenia. Pokazuje młodemu pokoleniu, że jeżeli dąży się do czegoś, czego bardzo się pragnie, to nic nie stoi na przeszkodzie. Trzeba o to walczyć. I nagle z pozoru groźna, wykolczykowana młodzież z irokezami krzyczy: Stop przemocy, stop narkotykom!, a stereotypowi, pijani punkowcy zbierają pieniądze na pomoc wcześniakom. Tym właśnie jest fenomen działania fundacji. Nie chodzi jedynie o sam fakt zbiórki na szczytny cel, lecz o redefiniowanie zastanych założeń, inicjatywę spotkania się ze sobą nawet setek grup o różnych poglądach, o zderzenie wykluczających się opinii i pokazanie, że nawet przy okazji tego, dalej można współpracować. Tego uczy również festiwal opierający swoją ideologię na nienegocjowalnym pokoju i wolności.

Zamknij się!

Około godziny piątej nad ranem zmierzamy w stronę namiotu. Wschód słońca nad pobojowiskiem to był chyba drugi, najpiękniejszy widok jakiego doświadczyłam podczas festiwalu. Większe wrażenie wywarł na mnie jedynie widok do góry nogami na cały obszar festiwalu, podczas skoku na bungee. Nad ranem Woodstock wydaje się być zupełnie innym miejscem. Widać znacznie mniej, choć jak na tę porę wciąż dużo ludzi. Grają na gitarach dopijając ostatnie piwa. Pola namiotowe wyglądają jak pobojowisko, które za kilka godzin znowu zostanie tchnięte życiem tysięcy szalonych dusz. Siadamy na wilgotnym krawężniku z grupą śpiewających ludzi. Z oddali daje się słyszeć krzyki tych, którzy zapomnieli się położyć i kontynuują poszukiwania Andrzeja. Jest coraz ciszej i choć czujemy, że kończą się siły, regeneracja przychodzi tu dużo szybciej. Jest nam bezwzględnie dobrze, choć drżymy z zimna, wilgoci i trzeźwości, choć marzymy o ciepłym łóżku i gorącej herbacie, godzinnej kąpieli i głuchej ciszy. „Świat nie ma ramion, nie ma ciepłego oddechu” pisał poeta Marcin Świetlicki, ale przecież tu właśnie czuje się jego oddech. Ma się poczucie bycia potrzebnym, obecnym i wymaganym. Jakby po powrocie do domu, którego dawno nie odwiedzaliśmy. Jakby ktoś rzeczywiście tam na nas czekał. Jesteśmy sponiewierani, ekstremalnie wycieńczeni, ale najważniejsze, że jesteśmy właśnie tam. To miejsce wielu ludziom daje nie tylko wakacje, ale poczucie szczęścia. To festiwal ironicznego śmiechu, wymierzonego w wystrojoną powagę nudnej codzienności. A my możemy jeszcze krzyczeć całą następną noc i kolejną. I nie chcemy wracać do tego świata spoza festiwalu.

Dochodzi szósta. Kładziemy się, żeby za kilka godzin znowu ożyć. Niebo nad polem robi się coraz jaśniejsze. Wstaje nowy dzień. Czas płynie tu zbyt szybko. Zaraz będzie ciemno.

Tekst i zdjęcia: Edyta Sztwiorok

Post dodany: 3 października 2022

Tagi dla tego posta:

Edyta Sztwiorok   festiwal   muzyka   polandrock   relacja   woodstock   zamknijsie   zarazbedzieciemno  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno