facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Wehikuł czasu, śmierć i szczęśliwe zakończenia

Wygodny fotel, ciepły koc, gorąca czekolada i zbiór baśni w ręku. Zimowa aura za oknem potęgująca działanie tych magicznych opowieści. Idealne połączenie na długie chłodne wieczory.

Zapewne wielu z Was baśnie kojarzą się z dziecinnymi opowiastkami. Nic dziwnego, skoro w dorosłym życiu powracają one do nas tylko jako miłe wspomnienie, na przykład rodzica czytającego nam wieczorną porą. No właśnie, często dopiero posiadając przed sobą młodego słuchacza, wracamy to tych fantastycznych treści.

Pamiętam małą siebie zalewającą się łzami, podczas gdy po raz pierwszy czytano mi Małą syrenkę Andersena. Dzisiaj, zagłębiając się w tę opowieść, nie płaczę, ale zawsze przechodzą mnie ciarki. Według mnie baśnie sprawują dwie ważne funkcje w dorosłym życiu. Po pierwsze – są wehikułem czasu, który przenosi do beztroskiego czasu dzieciństwa. Dzięki temu choć na chwilę można poobcować ze swoją dziecięcą wrażliwością, którą często trzeba zepchnąć na dalszy plan, by uporać się z trudem „dorosłego” życia. Drugą funkcją (jeśli w ogóle można to w ten sposób nazwać) jest inspiracja, choć zdaję sobie sprawę, że to dość szerokie zagadnienie. Najprościej rzecz ujmując, po chwili spędzonej w baśniowym świecie myśli stają się bardziej plastyczne, a do głowy wpada dużo nowych pomysłów. Wydaje mi się, że dostarcza to energii i ogromnej chęci do pracy lub do zwykłego działania w wyznaczonym (często spontanicznie) celu.

Spośród wielu baśniopisarzy najbardziej upodobałam sobie Hansa Christiana Andersena. Dlaczego? Po pierwsze, mam do niego ogromny sentyment, bo to jego baśnie poznałam najwcześniej. Po drugie, są one naprawdę bardzo oryginalne. Nie wiem, czy wiecie, ale w odróżnieniu od Charlesa Perraulta czy niemieckich braci, którzy głównie zajmowali się spisywaniem podań i mitów, Andersen uczynił z baśni gatunek literacki. Inspirował się znanymi mu ludowymi opowieściami, a na podstawie swoich interpretacji tworzył zupełnie inne teksty.

Po trzecie ­– jego autentyzm. Tworzenie własnych baśni dało autorowi możliwość spojrzenia na świat z dystansem. Nie jest odkryciem, że Andersen mocno utożsamiał się z opisywanymi przez siebie bohaterami. Można by pokusić się o stwierdzenie, że niekiedy stawali się oni alter ego pisarza. Każdy, kto choć trochę zapoznał się z częścią biografii autora, przyzna, że niektóre podobieństwa widoczne są gołym okiem. To on jest np. marznącą dziewczynką z zapałkami.

Po czwarte, sam Andersen stwierdził, że baśnie kierowane są zarówno do dzieci, jak i do dorosłych. Ba! Denerwowało go szufladkowanie jego osoby i twórczości jako czegoś przeznaczonego tylko dla maluchów. Przeraźliwie bał się łatki pisarza dla najmłodszych, dlatego w Liście do dorosłego czytelnika zaznaczył, że pełne znaczenie jego baśni pojmie dopiero dorosły, ale dziecko również będzie odczuwało przyjemność przy poznawaniu tych opowieści.

Smuci mnie to, że współcześnie wizerunek Andersena stał się karykaturalny. Nikt nie identyfikuje go z literaturą godną dorosłego czytelnika. Jego teksty wrzucono do worka z tendencyjnymi opowiastkami dla dzieci, a na twórczość pisarza nałożono etykietkę, której sam chciał uniknąć. Wszystkim dobrze znane Disneyowskie adaptacje ignorują fakt, że baśń to treść, która posiada podwójnego adresata (dziecko i dorosłego). W swoich filmach nie przekazują wartości, którymi chciał dzielić się Andersen. Zamiast tego podają nam stereotypowe historie z postaciami dzielącymi się tylko na dobre i złe. Wszystko to osadzone jest w cukierkowej animacji, a każda opowieść obowiązkowo musi kończyć się hollywoodzkim happy endem.

Rozumiem, wielu może pomyśleć, że pozornie smutne zakończenia Andersenowskich baśni nie nadają się dla dzieci. Stąd pewnie biorą się te uproszczone animowane wersje. Jednak na teksty tego pisarza trzeba spojrzeć z innej perspektywy. Jego opowieści kończą się dobrze, odpowiednio dla każdego bohatera. Mała syrenka wcale nie umiera, tylko doświadcza nieśmiertelności duszy, której podświadomie pragnęła bardziej niż miłości księcia. Dziewczynka z zapałkami zamarza, ale dzięki temu w końcu znajduje ukojenie przy boku swojej babci.

Nie warto spisywać baśni na straty. Choć często wydaje się, że ich świat nic nowego przed nami nie odkryje, to być może przy ponownej lekturze jednak czymś zaskoczy. Zachęcam do powrócenia do tekstów z dzieciństwa, bo one wciąż czekają na nas – DOROSŁYCH!

 

Tekst: Adrianna Helena Mrowiec

Źródła:
1. Andersen H. Ch.: Baśń mojego życia. Autobiografia. Przeł. I. Chamska, Łódź 2003.
2. Andersen H. Ch.: Baśnie i opowieści. T. 3: 1862-1873. Przeł. B. Sochańska. Poznań 2006.
3. Wokół Andersena. W dwusetną rocznicę urodzin. Red. A. Cieciak, Szczecin 2008.

Post dodany: 19 lutego 2018

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno