facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Sztuka w walce o prawa kobiet

Jak współcześnie potoczyłby się los Rosemary, gdyby wiedziała, że ma dokąd zwrócić się o pomoc? Że nie musi być uciszana przez otoczenie i może zdecydowanie się mu sprzeciwić? Odpowiedzi na te pytania poszukuje nowy spektakl Teatru Śląskiego wystawiany na Scenie Kameralnej.

Premiera Rosemary odbyła się 5 kwietnia. Za tekst odpowiedzialną uczyniono Magdę Fertacz, za reżyserię i scenografię – Wojciecha Farugę. Inspiracją sztuki stała się fabuła filmu Romana Polańskiego Dziecko Rosemary, jednak tym razem historia przebiega zupełnie inaczej: akcja przeniesiona została do współczesnego Nowego Jorku, a główna bohaterka wreszcie zyskała swój głos – postać grana przez zjawiskową Aleksandrę Przybył jest niezwykle wyrazista i zupełnie przeciwna Mii Farrow.

W spektaklu Farugi dziecko to nie syn diabła. Komunikat brzmi jasno – poczęcie nastąpiło na skutek gwałtu. Jeżeli w filmie nie mamy do końca pewności, co wydarzyło się z Rosemary po spożyciu deseru, tak przedstawienie nie pozostawia nam złudzeń – bohaterkę odurzył i zgwałcił jej mąż. Wstrząśnięta wydarzeniami wokół siebie, w tym śmiercią bliskich osób, znajduje w sobie siłę, by złożyć zeznania na policji.

Nowa wersja znanego hitu stała się pretekstem do ataku na reżysera Dziecka Rosemary. Napotykamy w niej różne drobiazgi, które są zbieżne z jego biografią. Roman, jedna z postaci, na co dzień utrzymuje niedozwolone relacje z dziećmi. Do tego głosi pogląd, że miłość nie zna płci ani wieku. Przypomnę, że Polański właśnie o kontakty seksualne z nieletnią był oskarżony. I tu pojawia się kolejne nawiązanie – ofiara reżysera miała na imię Samantha, podobnie jak naiwna i ambitna postać w sztuce grana przez młodą Alicję Hudeczek. Polański odurzył i upoił alkoholem dziewczynę – u Farugi w taki sam sposób Guy potraktował Rosemary. Spektakl współcześnie wpisuje się w ruch #meeto i widać wyraźnie, że o prawa kobiet się dopomina.

Rosemary utrzymano w konwencji balansowania między jawą a snem. Grozę budowała niesamowita, niepokojąca muzyka, prosta, lecz bardzo nastrojowa scenografia i oświetlenie, a także fantastyczna gra aktorów. W sztuce nie mamy więcej do czynienia z biedną, nieporadną bohaterką, która jest zależna od męża, doktora lub sąsiadów. W spektaklu widzimy samodzielną, biorącą los w swoje ręce Rose. Protagonistka nie budzi u odbiorcy współczucia, ale podziw. Staje w walce ze złem wyrządzanym jej przez innych.

Prawie dwugodzinne przedstawienie wymaga ciągłej uwagi i nieustannie trzyma w napięciu. Dla mnie było tak mocnym doświadczeniem, że zaraz po wyjściu nie wiedziałam, co o nim sądzić. Teraz już mam pewność, że z chęcią zobaczyłabym je ponownie.

Jeśli w teatrze lubicie odrobinę grozy oraz odważne sceny – na Rosemary idźcie koniecznie! Jednak przed spektaklem polecam zobaczyć lub przypomnieć sobie film.

Tekst: Magdalena Cebo

Post dodany: 5 maja 2019

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno