facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Sztuka odchodzenia

Być może, Drogi Czytelniku, spotkałeś się kiedyś z terminami literackimi „Ars Vivendi” i „Ars Moriendi”, które oznaczają odpowiednio „Sztukę życia” i „Sztukę umierania”. W dzisiejszych czasach jednak coraz ważniejsza staje się chyba sztuka odchodzenia, czyli kultura pogrzebu.

Dlaczego w ogóle niżej podpisany student podjął się napisania na ten, dziwaczny wydawać by się mogło, temat? Otóż inspiracją dla tego artykułu była pewna wiadomość prasowa: na początku marca tego roku Portorykańczyk imieniem Fernando został postrzelony przed swoim domem piętnaście razy i, jak łatwo się domyślić, „wyzionął ducha”. Jego pogrzeb nie był jednak tym z gatunku standardowych. Rodzina i przyjaciele Fernanda postanowili, że chłopak powinien zostać zapamiętany takim, jakim był za życia – czyli wyluzowanym młodzieńcem. Zamiast więc odziać jego zwłoki w garnitur i wsadzić je do trumny, ciało Fernanda zostało ustawione na krześle, jego nogi skrzyżowano, a oczy pozostawiono otwarte – tak, aby sprawiał wrażenie, że w dalszym ciągu widzi żałobników. Całości dopełniły wygodne dresy i fullcap na jego głowie.

Idea wywołała sporo kontrowersji, zwłaszcza, że z oczywistych względów „bohater uroczystości” nie mógł się wypowiedzieć na temat tego pomysłu. Mimo wszystko nie można odmówić jednego: ten pochówek zostanie zapamiętany na długie lata.Być może należy podchodzić do sprawy bardziej liberalnie? Istnieją przecież dziesiątki dziwacznych zwyczajów pogrzebowych, na które nikt nie kręci nosem, bo to część kultury danego ludu. Hindusi palą stosy żałobne na brzegach ich świętej rzeki – Gangesu, po czym wrzucają doń to, co zostało z denata. Ma to pewne minusy, bo ubożsi ludzie nie są w stanie opłacić całego przedsięwzięcia, w związku z czym zwłoki często lądują w rzece od tak. Warto przy tym przypomnieć, że Hindusi się w Gangesie obmywają… Oczywiście nie tylko oni fundują tego typu akcje zmarłym. Zaratusztrianie (znani też jako Zoroastrianie) rzucają swoich zmarłych sępom na pożarcie i jest to dla nich tak naturalne, jak dla nas obecność schabowego i ciotki Ireny na stypie. Z kolei zamieszkujący indonezyjską wyspę Sulawesi lud Toradżów w zasadzie „nie bawi się” w grzebanie zmarłych. Ciała się tu mumifikuje i pozostają w domach, gdzie zostawia się im nawet jedzenie i zapalone światło w pokoju.

Czasami jednak można zostać pożegnanym w sposób niedrastyczny i niekonwencjonalny jednocześnie. Graham Chapman, członek grupy Monty Pythona, zmarł na raka migdałka. Reszta „Pythonów” nie mogła pożegnać go w lamencie, wiedząc, że prawdopodobnie nie chciałby takiej reakcji. W związku z tym ceremonia in memoriam Brytyjczyka nie obyła się bez odśpiewania Always Look on the Bright Side of Life, a John Cleese wygłosił historyczną mowę – pierwszy raz w historii mów pogrzebowych użyto słowa fuck. Oczywiście wszyscy pokładali się ze śmiechu.

Teraz się zrobi trochę poważniej, ponieważ nie wszyscy mają prawo wyboru, co do swojego pochówku albo też nie ma możliwości, by wszystko odbyło się w „normalny” sposób. Tak właśnie się dzieje na morzu, gdy daleko od lądu umiera marynarz, a żegluga z rozkładającym się ciałem „nie wchodzi w grę”. Zmarły jest wtedy chowany i wrzucany do morza, bo niestety innego wyjścia nie ma. Podobnie jest w trakcie „wojennej zawieruchy” – stąd, jak łatwo zauważyć, najwięcej nieoznaczonych mogił w Polsce pochodzi z lat 1914 – 1918 i 1939 – 1945. Większość ludzi posiada jednak wybór, ale rzadko myśli o uporządkowaniu takich spraw. Autor tekstu miał okazję znać jedną z tych nielicznych osób, które na poważnie traktowały kwestię swojej ostatniej drogi. Ciocia Kazia, niby półżartem mówiła, w jakiej sukni chce być pochowana, bo czuła się już stara i zniedołężniała. Mówiła o tym przez półtorej dekady, po czym zmarła w pięknym wieku 95 lat. No i została pochowana na własnych zasadach.Wiele osób boi się żyć w głupi sposób, część boi się głupio umrzeć, na przykład przez zakrztuszenie preclem albo w trakcie defekacji. Mało kto boi się zostać jednak głupio pochowanym, ale to jest oczywiste, bo nikt przy zdrowych zmysłach (prócz cioci Kazi) nie siada pewnego dnia w fotelu i nie rozmyśla – Hmm, a może by tak dać się skremować?

I tu warto wspomnieć o wirtualnym pogrzebie. W naszych czasach większość zmarłych zostawia po sobie ślad w sieci, najczęściej na Facebooku. Po śmierci bliscy denata bardzo często usuwają jego profil, a jest to spowodowane zazwyczaj dwoma czynnikami: po pierwsze ich tablice zaczynają wyglądać niepokojąco z wirtualnymi zniczami i losowymi, smutnymi obrazkami z Google Grafiki. Po drugie z powagą sytuacji „nie licuje” często ich selfie w toalecie albo status o tym, jak ktoś bardzo się ostatnio spił.

Jaki jest z tego wszystkiego morał? Nie należy rozmyślać o własnym pogrzebie, bo to nie ma większego sensu, śmierci sami sobie z reguły też nie wybieramy. Ale warto chyba żyć w taki sposób, aby, gdy już „wyciągniemy kopyta”, „kopniemy w kalendarz”, tudzież „przeniesiemy się na łono Abrahama”, ci, których zostawimy po tej stronie, wiedzieli doskonale, co i jak zrobić.

Autor tekstu: Paweł Czechowski

Post dodany: 22 sierpnia 2016

Tagi dla tego posta:

pogrzeb  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno