facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Pseudorecenzja pseudo-Gwiezdnych Wojen

Będzie o paru debiutach, w tym moim jako recenzenta. Będzie o rzeczach nowych, Gwiezdne Wojny – Historie. Dlatego wszystko pseudo. Czego nie będzie? Możliwe, że większych spoilerów, chociaż niektórych rzeczy nie da się obejść. Powiem wam tylko tyle – jedno słowo opisujące Rogue One prawdopodobnie zostanie ocenzurowane. Dlatego go nie użyję.

Od razu na wstępie wytłumaczę się z leada. Nie, nigdy nie recenzjowałęm, dlatego niech Moc będzie ze mną, a z Wami wyrozumiałość. Tak, będą pomniejsze spoilery, ale są one raczej natury technicznej niż fabularnej. Czy dla fanów serii, dla których wiadome jest zakończenie, czy dla nowych (serio udało Wam się przeżyć tyle bez tego uniwersum i tych informacji?), magia właśnie jest w tych szczegółach technicznych. I nie chodzi tylko o efekty specjalne, chodzi też o pewne smaczki, które nie są specjalne dla fabuły, ale raczej budują klimat w filmie. A klimat ten jest w nim silny. Chociaż nie wszystko to za sprawą sentymentalnych ciarek. Wracając do spoilerów – jeśli chcesz obejrzeć film bez jakichkolwiek zagrywek określających, co jest dobre, a co nie, czy wrażeń z jakości efektu, wyjdź, idź do kina i potem przeczytaj.
Tak, jestem podatny na blockbustery, zwłaszcza te, które potrafią oczarować czymś więcej niż tylko znanym tytułem. Ogólnie bardzo łatwo się ekscytuję. Znajomi tego nie cierpią, bo wybaczam pewne niedociągnięcia, jeśli tylko było parę scen, które uznam za epickie. Prawdopodobnie padłem ofiarą sztuczki umysłu, ale chyba każdy na sali kinowej mógł powiedzieć jedno – mam słaby umysł i jestem z tego dumny. I tak, to film którego szukacie.

Sztuczka JEDEN: scena 1 ujęcie 1
Więc może zacznijmy standardowo – jak przystało na Gwiezdne Wojny: dawno, dawno temu w odległej galaktyce… no właśnie. I to by było na tyle. Pierwszy kontakt z filmem i co się okazuje? Nie ma napisu tytułowego, nie ma epickiej, ukochanej muzyki orkiestrowej. Za to jest pierścień planety, który rzuca cień na nią. Niby nic szczególnego – widzieliśmy takie rzeczy, jednak dbałość o detale zachwyca. To efekt, o którym nie wiedziałem, że go potrzebuję, ale po jego zobaczeniu uświadomiłem sobie, że już żyć bez niego nie będę umiał. A tych jest tu kilka – jak np. gwiazdy, które cofają się z napisem tytułowym. Co jednak z tym cieniem? Na planecie przez to panuje pas półmroku. Wiecznego zachmurzenia. Niby nic, ale cieszy. Co potem?

Sztuczka DWA: obsada
To uderza od pierwszych momentów. Kto kojarzy postać Madsa Mikkelsena, ten wie, że to aktor, którego każda rola zapadnie w pamięć (dlatego przez cały film miałem wrażenie, że chce kogoś zjeść). Nieważne, jak mała ona będzie. Tym razem nie jest inaczej, jednak – dla uspokojenia fanek – Mads gra ważniejszą postać. Jak zawsze geniusza.
Następnie – Felicity Jones. Nasza Jyn Erso, Gwiazdeczka. Cóż mogę powiedzieć. Kolejny raz twórcy dają nam postać silnej kobiety. Kobiety, w której zakochujesz się sekretnie i przyznajesz się do tego tylko na spowiedzi i kumplom po paru piwach. Jak to jest. Najpierw Carrie Fisher w czasach naszych rodziców, potem Natalie Portman, gdy byliśmy mali. A teraz mamy dwie takie panny. Daisy Ridley (Rey z 7. części) i Felicyty. Oczywiście jej gra aktorska to coś więcej niż tylko ładna buźka, zmysłowe wargi i kocie spojrzenie. To kolejna sierota Wojen. W znaczeniu opuszczona przez rodziców i zdana na łaskę losu, który decyduje się przejąć i żyć według własnych zasad.

Mamy także Foresta Whitakera. Mam wrażenie, że on też już gra tylko jeden typ bohatera. Siebie. Ekstremistę. Fanatyka gotowego iść po trupach do celu. I trzeba mu przyznać – robi to dobrze.

Jest też postać K-2SO (głos podkłada Alan Tudyk, znany z „Ja, Robot”). Imperialny robot przeprogramowany przez rebeliantów. Jeśli go nie pokochacie – jesteście dziwni. I nie, to nie postać pokroju bardzo kontrowersyjnego Jar Jara. Powinienem zaznaczyć. Ten film nie jest wycelowany w młodszą publikę. A zatem i nasz K2 jest poważniejszy. Chociaż to za dużo powiedziane. On jest zgorzkniały. Ironiczny, sarkastyczny bez używania sarkazmu. Jego kwestie to moje nowe motta.

Są także już wcześniej… później… no wiecie, o co chodzi. Są też już znane postacie. Przywódczyni Rebeliantów Mon Mothma, Bail Organa… Zjawia się nawet na chwilę nasze poszukiwane duo droidów.

Jest też Moff Tarkin. I ciężko stwierdzić, czy oczy zawodzą, czy serio wygląda bardziej jak Tarkin niż oryginalny Tarkin ze starej trylogii. Potem jednak dowiadujemy się, że TEN Tarkin to tylko wytwór efektów specjalnych. Trochę szkoda, a trochę WOW.

Jest też ktoś, kto wiele znaczy dla całej serii. Właściwie to historia o nim, o jego nauce, degradacji, odrodzeniu, a na końcu o odkupieniu. Tym razem Darth Vader jest tym, za co ludzie wielbią Ciemną Stronę Mocy. On nią jest. Mimo że zjawia się tylko na chwilę, w 2 scenach. To wystarczy. Tak samo jak jedna kwestia, którą rzuca. Mam wrażenie, że cała seria GW powstała tylko po to, żeby Vader mógł rzucić tym żartem. 20 lat budowania backgroundu postaci, 7 filmów, setki książek, aż w końcu twórcy mówią – chłopaki to zaszło za daleko, pora użyć tego, co planowaliśmy od początku.

Sztuczka TRZY: MONUMENTALNOŚĆ
Pisane dużymi literami, dlatego że tam naprawdę wszystko jest ogromne. Gwiazda Śmierci w pewnym momencie idealnie zasłania słońce z powierzchni ziemi, niszczyciele są wielkości świątyń, maszyny kroczące pozostawiają minikratery.

Sztuczka CZTERY: fabuła i epickość
To Gwiezdne Wojny. Mimo że nie. Ale jednak tak. Jest wszystko to, za co pokochaliśmy ten tytuł jeszcze za czasów naszych ojców (może poza brakiem rycerzy Jasnej Strony, ale to też nie oznacza braku nawiązań do nich). Zagrożenie, bunt, wybuchy i pościgi. Strzały z blasterów nawet są jakoś tak przyjemnie archaiczne. Osprzętowienie i wyposażenie Rebelii wciąż, pomimo zaawansowanej technologii, przypomina lata 90. w Ameryce. Jednak przyjemnie się to ogląda, wiedząc, że nie zmieniają tego na potrzeby nowych wymogów produkcyjnych. Są tylko dostosowane tak, żeby nie wyglądały jak coś z garażu Lucasa.
Co do fabuły – jest też ukochany efekt matrioszki/pudełka w pudełku. Chociaż czasami to większe pudełko ma więcej niż jedno mniejsze pudełko w sobie.

Sztuczka PIĘĆ: zakończenie
Mogę z całą szczerością powiedzieć – na napisach końcowych musiałem zbierać się z podłogi. Zapomniałem powiedzieć, że pojawia się też jedna postać ze starej trylogii, ale która – to już pozostawiam Wam do odkrycia. Sporo było tam takich smaczków, postaci nie występowały, ale były wspomniane, albo pojawiły się podobne zagrania, co w innych częściach – czy to teksty, czy sceny, czy nawet pozy bohaterów. Powaliło mnie to, jak idealnie i misternie jest utkane zakończenie (oczywiście cała fabuła też). Ten film nie jest ani lepszy, ani gorszy. On perfekcyjnie stoi miedzy innymi tytułami, dopełniając luki, łącząc starą i nową trylogię, a jednocześnie sam, jako osobny film, jest genialną produkcją.
Jeśli jednym zdaniem miałbym opisać ten film? I have NO bad feelings about this.

Autor tekstu: Miłosz Koenig

Post dodany: 17 grudnia 2016

Tagi dla tego posta:

Gwiezdne wojny   Miłosz Koenig   Pseudo Gwiezdne wojny   Łotr  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno