facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Ja mam płacić?!

„Wszystko powinno być za darmo. Książki, teatr i płyty” – śpiewa Grabaż, weteran polskiej sceny rocka, punka i alternatywy w piosence I can’t get no gratisfaction. Później wokalista zespołów Strachy Na Lachy i Pidżama Porno dodaje jeszcze: „Tu każdy słabość ma mentalną. Wszystko powinno być za darmo”. Super, ale w zasadzie o co tyle krzyku, pardon, śpiewu?

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. To stara prawda, ale niezwykle aktualna i jednocześnie adekwatna w kontekście kultury. Czy ideały artystyczne mogą iść w parze z komercją? Za co twórca ma kupić sobie coś do jedzenia, paliwo, by dojechać na występ, nie mówiąc o profesjonalnym sprzęcie? Co z ułożeniem sobie życia? Podobno dobra sztuka broni się sama. Brzmi pięknie, ale czy to prawda?

Patrząc na scenę

Za sztukę trzeba płacić. Dotyczy to także muzyki. Jedni zdają sobie z tego sprawę, inni nie. W przypadku koncertów wielkich gwiazd zazwyczaj nie jest to dyskusyjne, choć wtedy przedmiotem debaty mogą stać się ceny biletów. Za najtańsze wejściówki na tegoroczny koncert The Rolling Stones w Warszawie fani musieli zapłacić 395 zł. Najdroższe, których cena zawsze szokuje, kosztowały 1950 zł. Dużo? Tak. To mnóstwo pieniędzy. W internecie krążyły memy o ludziach zaciągających kredyty, by dostać się na ten koncert. Z drugiej strony Brytyjczycy mają status legendy. W zasadzie trudno wskazać zespół o porównywalnej randze, który by nadal koncertował. Oni robią to już od pięćdziesięciu sześciu lat. Ceny biletów na ich koncert mogą być jakiekolwiek, a ludzie i tak zapłacą. Taka jest brutalna rzeczywistość. Dobrze? Źle? Nie mnie to oceniać.

Co jednak z mniej znanymi zespołami? Logika podpowiada, że każdy muzyk, który gra przynajmniej przyzwoicie, powinien otrzymać wynagrodzenie. Oczywiście, rozpoznawalność ma wpływ na wysokość tej sumy, ale przynajmniej koszty paliwa i jakiegoś posiłku czy piwa powinny zawsze się zwrócić. Warto pamiętać, że to, czy wejście na dany koncert jest płatne, wcale nie decyduje o tym, czy artyści dostaną wynagrodzenie. Organizatorzy wszelkiego rodzaju festynów zarabiają na gastronomii i innych płatnych atrakcjach, a nie na biletach wstępu na koncert, który jest tylko jedną z atrakcji mającą przyciągnąć ludzi. W dodatku tego rodzaju wydarzenia często w ogóle nie są nastawione na zysk, choćby wtedy, gdy organizują je władze samorządowe. Podobnie właściciel baru czy innego typu lokalu może wyjść z założenia, że zespół ma przyciągnąć ludzi i dlatego warto mu coś zapłacić (zazwyczaj to i tak drobna kwota), zrobić wejście za darmo, a zarobić na sprzedanym piwie i innym asortymencie.

To teoria. Często właściciele lokali w ogóle nie chcą płacić małym, słabo znanym zespołom. Zgadzają się jedynie (aczkolwiek też nie zawsze), by te same pobierały opłatę za wejście na koncert. To jedyna szansa dla muzyków na pokrycie choć części kosztów. Przykra prawda jest bowiem taka, że wspomniane wcześniej wydatki, związane bezpośrednio z koncertem, to jedynie część większej całości. Zespół może być i często jest finansową studnią bez dna. Instrumenty i ich pielęgnacja też kosztują, podobnie jak czasem niezbędny wynajem sali do prób. Nie warto nawet wspominać o kwotach, o które trzeba pytać, gdy pojawia się chęć nagrania swoich utworów w przyzwoitej jakości.

Niby wszystko wydaje się logiczne. Pozornie jest to zrozumiałe i dla muzyków, i dla ich bliskich. Okazuje się jednak, że nie do końca. „Kiedy już koncert jest płatny, faktycznie często znajomym wydaje się, że dzięki znajomości należy im się wejście za darmo” – mówi Łukasz. Jeszcze niedawno sam próbował dotrzeć do szerszej publiczności najpierw z jednym, a potem z drugim swoim zespołem. Obecnie z koncertowym życiem ma do czynienia od strony technicznej, jeżdżąc w trasy z jednym z najbardziej popularnych współcześnie polskich muzyków.

To przykre, że ludzie nie wspierają własnych znajomych. Bilet na koncert niszowego zespołu to bardzo często wydatek najwyżej 5 zł. Dla pojedynczej osoby to niewiele i naprawdę raz na jakiś czas można tyle poświęcić na obcowanie ze sztuką (wykluczam sytuacje, gdy zespół to rzeczywiście grupka losowych szarpidrutów), nie tracąc środków do życia. Gdy jednak choć kilka osób będzie chciało się wymigać od płacenia, szybko zrobi się z tego większa kwota i może się okazać, że brakuje pieniędzy choćby na paliwo na powrót do domu. Widzowie chyba jednak często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda druga strona medalu. Łukasz podsumowuje: „Generalnie wszędzie, gdzie ktoś da sobie wejść na głowę, jest wykorzystywany. Ludzie często nie mają jakichś głębszych przemyśleń na ten temat”.
Fakt, większość ludzi na świecie dokłada do swojej pasji, więc kusi stwierdzenie, że muzycy nie powinni być wyjątkiem. Tyle tylko, że nie mówimy o sytuacji, kiedy ktoś gra wyłącznie dla siebie za własne pieniądze. Rozważamy scenariusze, w których ktoś chce muzyki posłuchać, wziąć do siebie kawałek sztuki, a mimo to nie płacić. Co więc robią muzycy?

Patrząc ze sceny

Ludzie występujący na scenie nie mają wielu narzędzi, żeby coś zrobić z tą kwestią. Mogą edukować, argumentować, przekonywać, ale zmienić mentalność ludzką nie jest łatwo. Jednym z bardziej widocznych działań jest facebookowa strona o wymownej nazwie: Idę na koncert kumpli – płacę za wejściówkę. Powstała ona w 2012 roku właśnie w reakcji na postawy ludzi typu „ja chyba wejdę za darmo, co?”. W ciągu sześciu lat istnienia zdążyła zgromadzić ponad czternaście tysięcy fanów, muzyków i sympatyków. To ludzie, których łączy pogląd, że za muzykę trzeba płacić. „Mój fanpage powstał pod wpływem impulsu, gdy wróciłem wściekły z koncertu sześć i pół roku temu. Frekwencyjnie koncert był totalną klapą, graliśmy dla paru osób z obsługi i dosłownie pojedynczych widzów, z których prawie wszyscy byli moimi bliskimi znajomymi. W pewnym momencie do klubu przyszło dwóch innych znajomych, którzy na wejściu zadali mi pytanie, czy mogę ich wkręcić za darmo. Bilet kosztował 10 zł. (…) cena wręcz śmieszna, tym bardziej żenująca była ich prośba i ten właśnie komunikat im przekazałem, prosząc ich jednocześnie, by spojrzeli na pustą salę. Takie prośby są tak naprawdę napluciem muzykowi w twarz” – opowiada założyciel strony. Dodaje, że samo edukowanie ludzi jest mało skuteczne i sprawdza się tylko w przypadku niektórych osób. Sugeruje natomiast, by w poszczególnych sytuacjach dosadnie i bez niepotrzebnych uprzejmości mówić ludziom, którzy próbują wepchnąć się na koncert za darmo, jak bardzo niestosowna jest ich postawa.

W świecie muzyków istnieją jednak także zdania odrębne. Jakub Żemła, frontman zespołu Hertz Klekot, wywodzącego się z cieszyńskiej części Uniwersytetu Śląskiego, mówi, że oni unikają biletowanych koncertów, bo są na to jeszcze za mało znani. Utrzymuje, że pracując na popularność, trzeba temat pieniędzy odstawić na bok, a gwiazdą można zostać z dnia na dzień. „(…) zamiast organizować biletowane koncerty, na które nikt nie przyjdzie, najlepiej dla młodego zespołu jest podczepić się pod jakąś gwiazdę i wystąpić jako jej support” – mówi. W ten sposób można zdecydowanie zyskać na popularności, a żeby to osiągnąć, czasem wystarczy napisać do znanego zespołu. Oni tak zrobili i zagrali piętnaście koncertów przed Braćmi Figo Fagot, występując w największych klubach południowej Polski, takich jak choćby Mega Club w Katowicach, Kwadrat w Krakowie czy Alibi we Wrocławiu.
Łukasz dodaje: „Małe kapele (…) przeważnie mają zbyt duże mniemanie o sobie. Wkładają oczywiście mnóstwo pracy, czasu i kasy w przygotowanie materiału i w swój wizerunek, jednak – obiektywnie – stworzone przez nie show i repertuar nie są na tyle ciekawe, aby zapełnić sale rzeszą fanów, czasami nawet wtedy, gdy wejście nic nie kosztuje”.

Wygląda więc na to, że darmowe wydarzenia jednak nie są takie złe dla muzyków. W końcu stanowią sposób na wypromowanie się. Właściciel strony Idę na koncert kumpli – płacę za wejściówkę odpowiada: „Wszystko z umiarem. Jak jest ich za dużo, to się ludzie przyzwyczajają, że za muzykę nie trzeba płacić”.

Kontrapunkt

Oczywiście nie jest tak, że wszyscy widzowie chcą żerować na biednych artystach. Łukasz opowiada anegdotę świadczącą o czymś zupełnie przeciwnym: „Robiliśmy kiedyś koncert z wejściówkami po kilka złotych, chyba pięć. Znajomy przyszedł kupić bilet na kilka dni przed koncertem, zapłacił i w tym samym momencie go nie odebrał, mówiąc, że nie może być na koncercie, ale chce wesprzeć kapelę, która może coś osiągnąć”. Wspaniała postawa? Niby to tylko 5 zł, ale ważny jest przede wszystkim gest.

Właśnie o to chodzi. Uiszczenie opłaty to przede wszystkim docenienie talentu i wysiłku artysty. Odwracając tę logikę: próba wymigania się od tego jest okazaniem pogardy muzykowi i oświadczeniem, że jego trud nie jest wart nawet tych kilku złotych. Czy naprawdę jest to postawa, którą chciałoby się prezentować?


Tekst:
 Michał Denysenko

Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (październik/listopad 2018)

Post dodany: 7 stycznia 2019

Tagi dla tego posta:

koncerty   kultura   Michał Denysenko   muzyka  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno