facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Dominika i nowy repertuar

Tak to właśnie jest. Chcesz czytać powieści, kończysz ze zbiorem opowiadań. Planujesz stworzyć recenzję, a wychodzi felieton. W słuchawkach Dawid Podsiadło i Nie ma fal. Nie ma fal. Nie ma przypadków. Nie ma. Tutu tyryry.

Opowiadanie jako forma literacka sprawia wrażenie mniej wymagającej niż powieść. Warto zaznaczyć – obustronnie mniej wymagającej. Twórca nie ma obowiązku pełnowymiarowego przylgnięcia do kreowanej rzeczywistości, przesiąknięcia nią na tygodnie i miesiące, aż powstanie księga wpisująca się w definicję słowa: powieść. Nie domaga się poświecenia jej bezkompromisowej uwagi przez czytelnika – zarówno w trakcie lektury, jak i po niej, gdy (jak mają to do siebie opasłe tomy powieści) nie wypuszcza z narracyjnych ram swojego świata. Znamy takie książki. Znamy wywołanego nimi kaca. A opowiadanie? Ot, jest, kilka – kilkanaście stron, zawiązka fabuły, bohater lub dwóch, punkt kulminacyjny, jakaś puenta lub nie. I tyle.

Tak myślałam.

Nie lubiłam opowiadań. Ledwo wdrażałam się w historię, a tu – bęc! Koniec. Czułam się wtedy oszukana. Okradziona. Ktoś mi poskąpił szczegółów, barw, słów, znaczeń. Dopiero poznałam postacie, liznęłam świata, a już trzeba kończyć, już trzeba wejść w nową rzeczywistość, znów niezbyt wylewną, kilkustronicową.

Dlaczego więc zdecydowałam się na przeczytanie Pana Odutka i innych opowiadań Iwony Partyki? Mówiąc szczerze – nie mam zielonego pojęcia. Odpowiedzialnością za tę niekompatybilną ze swoimi przekonaniami decyzję obarczyć chyba mogę Jarosława Czechowicza (z bloga Krytycznym Okiem), którego fragment recenzji zamieszczono na stronie wydawnictwa. „Pan Odutek…” – referuje Czechowicz – „opowiada przede wszystkim o tym, że życie jest pewnym kalejdoskopem doznań, w którym nie musimy się odnajdywać, ale warto dojrzeć jak najwięcej jego kolorów. Także tych mrocznych, bliskich czerni”. Chwali autorkę: „(…) pozostawia spory margines interpretacji przy każdym z opowiadań. Świetnie pisze o tym, jak człowiek może być silny i słaby jednocześnie”. Uwierzyłam mu. Cenię wielopłaszczyznowość rozważań i umiejętność ujęcia zawiłości życia, więc… zamówiłam Pana Odutka… A co tam. Czasem warto wyjść poza swoje granice, prawda?

Dziś mogę powiedzieć – panie Jarku, dziękuję. Było warto.

Nie ma ideałów. Nie łudźmy się. Poziom opowiadań tomiku Iwony Partyki jest zróżnicowany, niektóre wręcz się dłużą (o ironio!), przeważnie jednak konkluzja wynagradza wszelkie niedociągnięcia i odbija się echem w naszych myślach jeszcze jakiś czas po lekturze. Autorka zaprasza nas do momentów z życia różnych ludzi – byłego wykładowcy, kwiaciarki, lekarzy, ogrodnika, staruszki, dziecka i wielu innych. Następnie przeprowadza nas w kontekście ich doświadczeń przez temat psychologii straty. Bywa refleksyjnie, na przykład gdy tytułowy Pan Odutek rozmawia z żoną po to, by chwilę później scena ta rozwiała się niczym senna mgła. Albo gdy babcia Lusia, bohaterka Cichej nocy, uboga, skromna i właśnie cicha, podejmuje decyzję, która wprawia w osłupienie niczego nieprzewidującego czytelnika. Bywa też enigmatycznie, gdy śmierć zostaje ukazana w postaci zdewastowanego ogrodu lub kiedy zaburzenia psychiczne wychodzą na jaw pod postacią realizmu magicznego, wylewającego się z gabinetu psychiatry. Partyce nie jest też obcy czarny humor, a fraza o rybach, które „w**erdoliły dziadka”, ma szansę na długo wejść w zakres żartów – sucharów, powtarzanych po kątach przez rozbawione towarzystwo.

Dziwi mnie jednak tak prosty tytuł. Pan Odutek i inne opowiadania. Skromnie. Oszczędnie. Podobnie nagłówki poszczególnych historii: Anioł, Prezent, Wiesio, Habibi. Jest w tym jednak metoda… w tej prostocie. Autorka pozwala wybrzmieć historiom, wręcza magnetofon bohaterom i to im pozwala przemówić, nie ograniczając nikogo ramami wymyślnych tytułów. Jak napisał Czechowicz: „(…) pozostawia spory margines interpretacji (…)” .

Tak się zastanawiam… gdyby ktoś miał uwiecznić nasze życie na kilkunastu kartkach, tak jak uczyniła to ze swoimi bohaterami Iwona Partyka; jeśli musiałby scharakteryzować je przez pryzmat konkretnego dnia, tygodnia, miesiąca… O czym by napisał?

Biorąc pod uwagę ostatnie kilka dni mojej codzienności, wydaje mi się, że jakiś pisarz ująłby to tak: Dominika i nowy repertuar. Z tą różnicą, że fabuła tego opowiadania nie traktowałaby o stracie. Mówiłaby o tym, co zyskałam.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Tekst: Dominika Gnacek

Post dodany: 16 listopada 2018

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno