facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Coś więcej niż zwykła pomoc

Według danych Ministerstwa Zdrowia z 2017 roku w Polsce udzielono świadczenia paliatywne i hospicyjne prawie 92 tys. osób. Oprócz typowych pracowników w ponad tysiącu ośrodkach wsparcie oferują setki wolontariuszy, którzy chcą nieść pomoc w ostatnich dniach życia ludziom nieuleczalnie chorym.

Przemysław Frencel nie jest w środowisku muzycznym osobą anonimową. Hans to raper, wokalista Luxtorpedy, a także współzałożyciel grupy Pięć Dwa Dębiec. I choć ten artykuł nie jest o nim, to jeden z jego utworów stał się dla mnie bodźcem, aby ten tekst powstał. Pół roku temu natknąłem się na wspomnianą piosenkę, słuchając solowej płyty rapera. Jak twierdzi sam autor, historie w niej zawarte są prawdziwe.

Oczy, w których gaśnie życie

Ego-tyka to utwór skłaniający do refleksji. Przede wszystkim nad życiem, w dodatku nie swoim. Wersy w nim zawarte mogą doprowadzić do łez. Autor precyzyjnie opisuje swoją wizytę na oddziale onkologii dziecięcej. Dzieci bez ani jednego włosa na ciele, ukrywające się pod kocem, jak gdyby była to ich jedyna kryjówka przed zewnętrznym światem, nieakceptującym ich wyglądu i stanu. Uciekają przed wzrokiem ludzi, boją się wyszydzenia i odrzucenia, wstydzą się samych siebie. Frencel przedstawia również swój wewnętrzny strach. „Jak w tym świecie, gdzie liczy się tylko piękne i praktyczne, spojrzeć w oczy, w których właśnie gaśnie życie?”. Trafne pytanie. Chyba nie ma na świecie osoby, która nie obawia się śmierci. Jest w niej coś tajemniczego, wręcz mistycznego. Na co dzień jej nie widzimy. Najczęściej przychodzi w momentach, kiedy się jej nie spodziewamy. Nagła i przypadkowa jest codziennością. Każdego dnia na drogach giną setki osób. Jednak człowiek w zupełnie inny sposób reaguje na coś, czego się nie spodziewa, a inaczej, gdy zegar nad głową tyka. Tyk, tyk, tyk…

Cisi mordercy

Tak jest z nieuleczalnymi chorobami. Rak pod różnymi postaciami dziesiątkuje społeczeństwo. Czy to choroba płuc, czy też wątroby, może się ujawnić niemal w każdym momencie. Wizyta u lekarza, setki badań, tysiące minut spędzonych na szpitalnym korytarzu. Wreszcie diagnoza, która trafia niczym piorun. Rok, pół roku, czasami miesiąc. Człowiek próbuje wyprzeć informacje przekazane przez onkologa, nie chce ich przyjąć do siebie. Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, kiedy to nie nas atakuje przeciwnik nie do przezwyciężenia. Co może zrobić człowiek, który dowiaduje się o chorobie żony, męża, matki lub dziecka? Chce jej pomóc, ale najzwyczajniej w świecie nie może. Co pozostaje matce, do której dociera wiadomość, że za miesiąc jej jedyny syn umrze, albo ojcu, który już nigdy nie zobaczy swojej ukochanej córeczki?

Wyjść jest wiele. Od najbardziej kontrowersyjnych, jak eutanazja, po najbardziej bolesne dla rodziny – cierpliwe czekanie na śmierć. Tutaj opcji do wyboru jest kilka. Dom, szpital albo hospicjum. Ta ostatnia ma swoje zalety, ale też i wady. Chory ma tam dostęp do pomocy medycznej przez całą dobę, a nierzadko otrzymuje też to, czego nie zaznał w domu – wsparcie w cierpieniu.

Bohaterowie łagodzący cierpienie

I tutaj pojawiają się pracownicy hospicjum, a także wspierający ich wolontariusze. To oni najczęściej towarzyszą chorym w ostatnich dniach ich życia. Codziennie są świadkami śmierci. Starają się choć trochę ulżyć cierpiącym, tym bardziej że praca z nimi jest niezwykle ciężka i wymagająca. I wcale nie chodzi tu o kwestie fizyczne.

W tej posłudze najważniejszym elementem jest psychika. To ona decyduje o tym, czy zostaniesz, aby nieść pomoc, czy też widok śmierci sprawi, że odejdziesz po pierwszym dniu. Ci, którzy nie zrezygnowali, nie traktują tego jako pracę, a każdy z nich robi to z różnych pobudek. Najważniejsze jest jedno – nieść pomoc.

Mogą zająć się wszystkim: skoszeniem trawnika, umyciem korytarza czy rozmową. To ona jest najważniejsza. To rozmowy najczęściej brakuje chorym, często osamotnionym w swoim cierpieniu. Nie każdy ma rodzinę, która czuwa przy nim przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Mieszkańcy hospicjum nierzadko godzinami patrzą w sufit, ponieważ nie mogą nic innego zrobić. Często nie są w stanie nawet wyjść poza swój pokój.

Rozmowa, która jest wytchnieniem

Wolontariusze, obok wypełniania standardowych obowiązków, pomagają również rodzinom. Ich zadania zwykle wykraczają poza mury hospicjum. Wielu pacjentów przebywa w domach, do których wolontariusze się udają. Tam pomagają na przykład w przeniesieniu chorego, aby go umyć. Jednak ich głównym zadaniem jest rozmowa z jego rodziną. Oni muszą ją wspierać. Bliscy chorego przeżywają prawdziwy koszmar, codziennie zmagają się z wielkimi trudnościami. Potrzebują, jak każdy człowiek, chwili odpoczynku, rozmowy z kimś. Wolontariusze wysłuchują ich problemów, ponieważ doskonale je rozumieją. Znają wiele takich przypadków.

Bezsilność wobec choroby potrafi dobić. Rodzina często nie wie, jak się wobec takiej sytuacji zachować. Szczególnie w momentach, kiedy koniec jest już bliski. Bywa, że boją się podejść do umierającej osoby (znam to z własnego doświadczenia). Zadaniem wolontariusza jest wsparcie w przełamywaniu tego lęku. Obecność rodziny pomaga obydwu stronom – najbliżsi mają poczucie, że wspierają chorego, jemu z kolei jest lżej, bo czuwają przy nim najważniejsze dla niego osoby.

Ulżyć w cierpieniu

Wolontariusze najwięcej czasu spędzają jednak z chorym. Czasami spełniają jego małe zachcianki, w innym przypadku słuchają. Wolontariusz powinien umieć to robić. Nie może tylko udawać, że się angażuje, ponieważ jego podopieczni to wyczują. Rozmowa daje im wiele radości. Nierzadko widzi się chorych, którzy są samotni. Rodziny chcą „pozbyć się problemu”, zrzucając obowiązek opieki na pracowników i wolontariuszy, a wtedy człowiek czuje ogromną pustkę. Jego dusza umiera, a co za tym idzie, ciało przestaje walczyć o każdą kolejną chwilę życia.

Niemoc najczęściej widać w oczach pacjentów. Te maleńkie „lustra duszy” są w stanie powiedzieć wszystko. Wyrażają cały ból, rozgoryczenie, żal i smutek. Widać w nich rezygnację lub pogodzenie się z losem. Można to nazwać specyficzną formą depresji. Opuszczony przez wszystkich chory zamyka się we własnym świecie i bije się z okropnymi myślami.

Odejście

Zarówno dla pracowników hospicjum, jak i wolontariuszy najcięższym momentem jest śmierć podopiecznego. Niestety, osoby w hospicjach są nieuleczalnie chore, zmierzają do końcowej stacji tunelu z białym światłem. Śmierć nigdy nie jest przyjemna – ani dla rodzin, ani dla wolontariuszy. Stanowi jednak część naszej egzystencji, z którą trzeba się pogodzić. To moment graniczny, w którym psychika jest wystawiana na najcięższą próbę.

W takich chwilach trudno utrzymać nerwy na wodzy. Wielu wolontariuszy, w tym ja, często zżywa się z osobami, z którymi spędza bardzo wiele czasu. Im jest go więcej, tym bardziej przywiązujemy się do drugiego człowieka. Kiedy odchodzi, czujemy pustkę i żal do Boga czy losu. Jeszcze gorzej jest, gdy umiera osoba młoda albo dziecko. Wtedy ból się potęguje. Wiemy doskonale, że chory miał całe życie przed sobą, a jednak został go pozbawiony przez jakąś zewnętrzną, jak dotąd nie w pełni zbadaną i być może nigdy nierozpoznaną siłę.

Wtedy wolontariusz przechodzi swoisty test – czy uda mu się pogodzić z odejściem, czy smutek i żal do świata będzie zbyt silny. Niektórym pomaga religia i wiara w byty pozaziemskie oraz krainy pełne dobra, do których ich podopieczny może trafić. Liczą na to, że to tylko pożegnanie na ziemi, a w niebie znów się spotkają. Inni z kolei traktują to jak zwykłą pracę i udaje im się oddzielić życie zawodowe od prywatnego – poza hospicjum żyją własnym życiem.

Według badania PBS DGA z 2009 roku aż pięćdziesiąt jeden procent badanych uważa, że hospicja to „umieralnie”. Ten wynik jest druzgocący. Żaden z pracowników czy wolontariuszy nigdy nie nazwałby tych ośrodków w taki sposób. Gdyby rzeczywiście określenie było trafne, wolontariusze okazaliby się zbędni. A tak nie jest. Oni poświęcają swój czas, który mogliby przeznaczyć na znajomych, najbliższych czy naukę. Spędzają go tam, z umierającymi, próbując spełniać ich marzenia. Nie robią tego dla siebie, lecz dla nich. A oto nagroda za cały trud: „Mały człowiek w pidżamie (…) nagle spogląda na ciebie i uśmiecha się tak pięknie”.

Tekst: Piotr Tomalski

Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (październik/listopad 2019)

Post dodany: 1 lutego 2020

Tagi dla tego posta:

Ego-tyka   hospicjum   Luxtorpeda   Piotr Tomalski   Pomoc   wolontariusze  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno