facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Aktorska strefa cienia

Aktorstwo to wyjątkowy zawód, o którym marzy wiele ludzi. Zdarza nam się postrzegać je jako najwspanialszą pracę na świecie, dającą sławę i bogactwo doświadczeń. W rozmowie z Agnieszką Bałagą-Okońską oraz Nataszą Aleksandrowitch, aktorkami Teatru Zagłębia, spróbuję jednak przyjrzeć się aktorskiej rzeczywistości bez idealizacji i zapytać o trudniejsze i mniej znane oblicza tej profesji.

M.P.: Co jest najmniej przyjemnym aspektem pracy aktora?
A.B.O.: Z pracą aktora nierozerwalnie wiąże się operowanie emocjami. I to nie tylko na scenie – poza nią także. Chwile satysfakcji i spełnienia sąsiadują często z rozczarowaniem i lękiem. Dobrze zagrany spektakl, nie tylko „wielka premiera”, potrafi nas jednego wieczoru uskrzydlić, a nieudana poranna próba czy informacja o tym, że nie znaleźliśmy się w nowej obsadzie – zasiać poczucie zwątpienia we własne możliwości. Trzeba się pogodzić z tym, że udana rola czy dobry spektakl to wypadkowa bardzo wielu czynników i że nie na wszystkie mamy wpływ. Należy te uczucia oswajać, żeby mieć siłę i energię do kolejnego wyjścia na scenę czy podjęcia wyzwania, jakim jest zmierzenie się z nową rolą. Każda pierwsza próba jest jak skok na główkę – znowu zaczynamy od zera wyprawę w nieznane. To mieszanina ekscytacji, lęku i niepewności – równie stymulująca, co sprawiająca, że ma się czasami ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie. Inny trudny aspekt aktorstwa to autokrytyka, która jest w stanie bardziej mi nabruździć w pracy niż nieprzychylne uwagi z zewnątrz. Oprócz tego „siedzenie” nad rolą trudno zakończyć w teatrze – przyjechać do domu, zdjąć buty i już mieć z głowy. To wszystko jest z nami codziennie. Gadam tekstem sztuki do córki, śnię o tym, jak zagrać…

N.A.: Na pewno stres. W tym zawodzie raczej nie ma rutyny – każda kolejna premiera przynosi coś nowego i nie da się do końca przygotować do tej pracy. Najczęściej nie wiemy, z jakimi tematami zmierzymy się w kolejnych realizacjach i czy w ogóle będziemy do nich zaproszeni. To jest taka dobra i niedobra niepewność. Z jednej strony brak rutyny jest czymś super, z drugiej powoduje duży poziom adrenaliny i stresu, który wpływa niekorzystnie na nasze życie. W tym zawodzie jest ciągły niepokój zarówno o sprawy bardzo przyziemne, takie jak finanse (bo w każdym miesiącu zarabiamy inaczej), jak i te artystyczne: jak budować sceny, jak dobrze odegrać rolę; o to, czy temat, który realizujemy, jest wystarczająco wyeksploatowany, czy tekst oddaje to, co chcemy powiedzieć, czy starania są wystarczające i czy my jako aktorzy jesteśmy zadowoleni z tego, jak spektakl się kształtuje i zamyka. Stres, niepokój, a do tego zmaganie się cały czas ze sobą – to są ciemne strony tego zawodu.

Aktorstwo to zawód, który wiąże się z nieustannym podleganiem ocenie. Czyja krytyka jest najbardziej istotna i bolesna dla ciebie?
A.B.O.: Pracuję nad tym, żeby wytworzyć w sobie odporność na krytykę mającą na celu zadanie bólu. Nie jest to łatwe, ale jak z każdym ćwiczeniem – duża liczba powtórzeń zwiększa nasze szanse na skuteczność. Jednocześnie przyjmuję każdą opinię i zawsze staram się wyciągnąć z niej coś dla siebie. W procesie przygotowań do roli polegam jednak głównie na własnej intuicji i wskazówkach reżysera. To nie znaczy, że nie rozmawiam w pracy z kolegami np. o tym, jak „dobrać się” do jakieś sceny lub czy dane rozwiązanie jest skuteczne, czy nie. Głównym punktem odniesienia jest jednak moje własne wyczucie i to, na co umawiam się z reżyserem oraz partnerem scenicznym. Po premierze sprawa wygląda inaczej – to jest taki moment, kiedy moja otwartość na różne głosy jest zdecydowanie większa. Najchętniej natomiast dyskutuję na temat spektaklu czy roli z moim mężem – mamy do siebie duże zaufanie, od niego zawsze usłyszę szczerą opinię.

Co było dla ciebie najtrudniejszym doświadczeniem, wyzwaniem w dotychczasowej karierze aktorskiej?
N.A.: Na pewno początki w tym zawodzie były trudne. Wyobraź sobie, że po szkole aktorskiej lądujesz w teatrze i często jest to przypadkowe miejsce. Opuszczasz znane terytorium, gdzie przez kilka lat studiowałaś z grupą znajomych, z którą byłaś mocno związana: razem żyliście i się rozwijaliście. I nagle trafiasz do zespołu zupełnie obcych ludzi, do nieznanego teatru – przestaje otaczać cię klosz, pod którym byłaś na studiach. Poznajesz ludzi, którzy mają o wiele większe doświadczenie od ciebie, w wielu kwestiach spadają ci klapki z oczu. Nie czułam się na to gotowa, gdy kończyłam szkołę aktorską. Pierwszy rok po studiach był dla mnie najtrudniejszy, dał mi mocno w kość. Zastanawiałam się, czy w ogóle wytrwam w tym zawodzie. To przejście, ta zmiana nie była dla mnie tak płynna, jak bym wówczas chciała.

Czy te trudne teatralne doświadczenia ułatwiają dalszą pracę, czy są pewnego rodzaju bagażem, takim piętnem, które w jakiś sposób obciąża cię i wpływa niekorzystnie na twoje kolejne role?
N.A.: Z jednej strony zostaje w pamięci to, że pewne rzeczy poszły nie tak; że rola czy współpraca nie wyszły najlepiej albo że źle się czułam w jakimś miejscu. Pamięć tych wydarzeń jest gdzieś we mnie schowana. Z drugiej strony takie sytuacje uczą, pomagają odpowiedzieć na pytanie, co chcę dalej robić, jaką drogą aktorską pójść, co pielęgnować, a co odrzucać. Z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że złe doświadczenia nie przyniosły nic dobrego. Nie pozostawiły tylko traumy, ale były mi też potrzebne do dalszego rozwoju.

Często mówi się o tym, że aktorstwo to świetny zawód ze względu wysokie zarobki. Czy jako aktorka na etacie jesteś zadowolona ze swojego wynagrodzenia?
N.A.: Niestety, często jest tak, że jeśli pracujesz tylko na etacie w teatrze i nie masz dodatkowych możliwości zarobkowych, to finansowo może być bardzo trudno. Oczywiście wynagrodzenia się różnią – w większych miastach są one wyższe. Najtrudniej jest w wakacje, gdy dostajemy tylko tzw. gołą pensję. Nie gramy wtedy spektakli, a to od nich jest uzależnione nasze wynagrodzenie – ile przedstawień zagrasz w miesiącu, tyle dostajesz dodatkowych pieniędzy. Aktorzy, którzy grają wyłącznie w teatrach, i to nie w tych największych miastach, raczej nie są bogatymi ludźmi. Przekonanie, że aktorstwo to dostatni zawód, związane jest z przedstawianymi w mediach sylwetkami aktorów celebrytów, którzy zarabiają setki tysięcy złotych. Tak się oczywiście też zdarza – w końcu jeden dzień zdjęciowy na planie filmowym bywa płatny tak jak miesiąc pracy w teatrze. Te rozbieżności są olbrzymie. Znamy ludzi, którym się powodzi, bo działają głównie w telewizji. Inni zaś potrafią pracować trzydzieści lat w małym teatrze, są świetnymi aktorami, ale ledwo wiążą koniec z końcem. Dlatego tylu aktorów szuka innych możliwości – to nie tak, że się „sprzedają” – chcą po prostu godnie żyć, nie tylko samą sztuką. Pensje w teatrach rosną bardzo powoli, a potrzeba stabilizacji i bezpieczeństwa finansowego jest bardzo ważna.

Skoro mowa o rozbieżnościach – czy aktorkom jest trudniej w teatrze niż aktorom?
A.B.O.: Według mnie tak i nie ma się co oszukiwać, że jest inaczej. I choć powtarzam zawsze swoim uczennicom, że aktorstwo wymaga od nich dużo więcej zaangażowania i determinacji i że często czynnikiem decydującym w przypadku kobiet są warunki fizyczne, to i tak płeć żeńską bardziej ciągnie do tego zawodu. Swoją drogą chłopców na ogół przyjmuje się do szkół aktorskich częściej, twierdząc, że jest więcej ról męskich. Dziś jednak teksty powstają przeważnie na zamówienie teatru, więc jest to kwestia dyskusyjna. Świat w spektaklu czy filmie powinien być opowiadany z różnych perspektyw, a kobiety tak samo jak mężczyźni tworzą rzeczywistość i tak samo powinny o tym świecie opowiadać. I coraz częściej tak się właśnie szczęśliwie dzieje. Oczywiście jest to proces powolny, ale kierunek jest dobry. Przykład z rodzimego podwórka: w moim macierzystym Teatrze Zagłębia po raz pierwszy od lat funkcję dyrektora naczelnego pełni kobieta, Iwona Woźniak, a zeszłoroczny Festiwal Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” wygrała także kobieta – Daria Kopiec. A ja marzę o takim dniu, żeby to nikogo nie dziwiło, było normą. I wierzę, że tak będzie – żebym się już mogła przestać martwić, że córce przyjedzie do głowy, by zostać aktorką. (śmiech)

Czy czujesz, że widz docenia wysiłek kryjący się za każdą twoją rolą?
A.B.O.: Myślę, że tak – sam fakt, że widz przychodzi do teatru, jest tego wyrazem. Można przecież zrobić dużo ciekawych rzeczy ze swoim wolnym czasem. Nie zawsze mam okazję spotkać się i porozmawiać z widzami bezpośrednio, ale dostaję podziękowania w postaci wiadomości czy komentarza na Facebooku, nie wspominając o kwiatach czy własnoręcznie wykonanych prezentach. Największą nagrodą jest jednak wymiana energii, która czasami zachodzi między widzem a aktorem. Ta z kolei nie byłaby możliwa, gdyby widz się na taką sytuację nie otworzył. Czasami ktoś siedzi na widowni, słucha nas i odczuwa całym sobą. Albo – przykładowo – w trakcie spektaklu Wróg – instrukcja obsługi w reżyserii Justyny Sobczyk na pytanie: „Przepraszam, czy ktoś mógłby mi pomóc?” dziecięcy głosik odpowiada bez wahania: „Ja! Co mam zrobić?”. Dla takich chwil uprawiam ten zawód. Nieraz ktoś powie na ulicy: „Ale pani ładnie wyglądała w tym spektaklu!” i to też jest miłe. Jako aktorzy składamy się z wnętrza – duszy, wrażliwości, wyobraźni – i tego, co na zewnątrz. Tak już jest. Choć zawsze nam się marzy, żeby wszyscy chcieli zaglądać poza to, co zewnętrzne.


Tekst: Małgorzata Pabian

Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (luty/marzec 2019).

Post dodany: 17 maja 2019

Tagi dla tego posta:

aktorstwo   Małgorzata Pabian   sztuka   teatr   Teatr Zagłębia   wywiad  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno